Program „Mój Elektryk 2.0”, zapowiadany przez rząd na początek przyszłego roku, budzi mieszane odczucia wśród przedstawicieli branży motoryzacyjnej oraz potencjalnych beneficjentów. Planowane dofinansowanie wynoszące do 40 tys. zł na zakup samochodu elektrycznego ma być dostępne jedynie dla osób fizycznych oraz prowadzących jednoosobową działalność gospodarczą. Tymczasem przedsiębiorcy, którzy w pierwszej edycji programu stanowili główną grupę odbiorców, nie zostali uwzględnieni w nowej odsłonie wsparcia. Jakie mogą być tego konsekwencje dla rynku?
POLECAMY: Ekodewianci się zapłaczą. Stary Mercedes bardziej eko niż auta promowane jako „eko”
Brak wsparcia dla przedsiębiorców – kluczowy błąd?
W poprzedniej edycji programu „Mój Elektryk” przedsiębiorcy otrzymali aż 660 mln zł z budżetu wynoszącego 960 mln zł. Tym razem nie przewidziano dla nich żadnego wsparcia, co wzbudziło liczne kontrowersje w branży. Jak zauważył Maciej Mazur, dyrektor zarządzający Polskiego Stowarzyszenia Nowej Mobilności (PSNM), brak dopłat dla przedsiębiorstw znacząco ograniczy efektywność programu.
„Pula dofinansowania w tym programie, w wysokości 1,6 mld zł, jest nierealna do wydania, bo beneficjentami programu są osoby fizyczne i jednoosobowe działalności gospodarcze, które nie należą do kluczowych kategorii nabywców samochodów elektrycznych” – powiedział Mazur na łamach „Pulsu Biznesu”. Jego zdaniem, to właśnie przedsiębiorcy stanowią największą grupę zainteresowaną zakupem elektryków, szczególnie flotowych, a wyłączenie ich z programu znacząco ograniczy popyt.
Czy dopłaty maskują rynkowe niedoskonałości?
Krytycy programu wskazują, że dotacje w wysokości 40 tys. zł nie rozwiązują fundamentalnych problemów związanych z elektromobilnością. Rząd przeznacza aż 1,6 miliarda złotych na wsparcie zakupu samochodów elektrycznych, jednak niektórzy eksperci argumentują, że taka interwencja finansowa to jedynie maskowanie niedoskonałości rynku.
Samochody elektryczne nadal są drogie i mniej dostępne dla przeciętnego konsumenta w porównaniu z pojazdami spalinowymi. W opinii krytyków, gdyby były faktycznie konkurencyjne, nie wymagałyby tak dużego wsparcia z budżetu państwa. Co więcej, przeciętni beneficjenci dopłat – osoby fizyczne oraz jednoosobowe firmy – to często osoby zamożniejsze, które i tak mogłyby sobie pozwolić na zakup samochodu elektrycznego bez wsparcia.
Elektryki a ekologia – nie taki czysty wybór?
Rządowe programy wsparcia elektromobilności są uzasadniane przede wszystkim troską o środowisko. Jednak krytycy wskazują, że samochody elektryczne nie są tak ekologiczne, jak się powszechnie uważa. Produkcja akumulatorów do elektryków jest procesem energochłonnym i wiąże się z emisją dużych ilości CO2.
Jak wynika z badań, wyprodukowanie jednej baterii do samochodu elektrycznego może generować nawet kilkadziesiąt ton emisji CO2. Dodatkowo problematyczna pozostaje kwestia utylizacji zużytych akumulatorów. W obliczu takich wyzwań korzyści środowiskowe wynikające z użytkowania elektryków są często kwestionowane.
Jakie rozwiązanie dla rynku elektromobilności?
Zdaniem wielu ekspertów, lepszym rozwiązaniem byłoby stworzenie warunków uczciwej konkurencji oraz zniesienie biurokratycznych barier dla nowych technologii, zamiast uzależniania rynku od publicznych dotacji. Państwowa ingerencja w postaci dopłat może przynieść krótkoterminowe korzyści, ale w dłuższej perspektywie hamuje innowacyjność i rozwój rynku.
Naturalne mechanizmy rynkowe, wspierane przez odpowiednią infrastrukturę oraz edukację konsumentów, mogą być bardziej skuteczne w promowaniu elektromobilności niż kosztowne programy wsparcia finansowego. Tylko w ten sposób można stworzyć trwałe podstawy dla rozwoju tej technologii.
Podsumowanie
Program „Mój Elektryk 2.0” budzi mieszane uczucia – z jednej strony oferuje wysokie dofinansowania dla osób fizycznych i mikroprzedsiębiorstw, z drugiej jednak wyłącza przedsiębiorców, którzy odgrywają kluczową rolę w popularyzacji elektromobilności. Krytycy wskazują, że dotacje maskują fundamentalne wady rynku, a elektryczne samochody wcale nie są tak ekologiczne, jak się je przedstawia. W dłuższej perspektywie najlepszym rozwiązaniem mogłoby być ograniczenie państwowej ingerencji i pozwolenie na naturalny rozwój rynku. Czy jednak rząd zdecyduje się na taki krok? Czas pokaże.