Polacy zdają się być pogodzeni z losem? Nic bardziej mylnego. Choć oficjalne komunikaty Ministerstwa Finansów uspokajają, że żadne prace nad podatkiem katastralnym nie są obecnie prowadzone, podskórnie czuć narastający niepokój i ferment. Najnowsze badanie opinii publicznej, przeprowadzone przez SW Research dla rp.pl, jest jak kubeł zimnej wody wylany na rozgrzane głowy polityków – aż 33,6% respondentów mówi kategoryczne „NIE” dla jakiejkolwiek formy tej daniny. W największych aglomeracjach, gdzie ceny nieruchomości biją kolejne rekordy absurdu, sprzeciw jest jeszcze głośniejszy – aż 40% mieszkańców metropolii nie chce słyszeć o podatku liczonym od wartości ich mieszkań czy domów. Jako ekspert, który od lat analizuje finanse publiczne i rynek nieruchomości, muszę powiedzieć to wprost: ta cisza ze strony rządu jest złudna. Presja ekonomiczna i międzynarodowe trendy pchają nas nieuchronnie w kierunku opodatkowania wartości majątku, a obecny, archaiczny system oparty na metrażu jest nie do utrzymania w XXI wieku. Pytanie brzmi nie czy, ale kiedy i jak brutalnie nowa danina uderzy w portfele Polaków, szczególnie tych, którzy przez lata inwestowali w swoje „cztery kąty”.
Oficjalnie temat jest zamiatany pod dywan, ale liczby nie kłamią. Sprzeciw wobec katastru jest szczególnie silny w grupach, które stanowią trzon polskiej klasy średniej i aspirującej: 39% badanych w wieku 35-49 lat oraz 36% osób z wyższym wykształceniem wyraża negatywne nastawienie. Absolutny rekord niechęci (aż 44%) odnotowano wśród osób o dochodach netto między 5001 a 7000 złotych miesięcznie – ludzi, którzy często związali swoje życie z kredytem hipotecznym na 30 lat, by zapewnić rodzinie stabilność. Dla nich wizja dodatkowego, potencjalnie wysokiego podatku od wartości nieruchomości, której cena na papierze rośnie, ale która nie generuje bieżącego dochodu, jest po prostu koszmarem. Rządzący doskonale zdają sobie sprawę z tego społecznego oporu i potencjalnego politycznego samobójstwa, jakim byłoby wprowadzenie katastru w jego czystej, bolesnej formie tuż przed kolejnym cyklem wyborczym. Dlatego obserwujemy grę pozorów i unikanie tematu, co jednak w długoterminowej perspektywie jest strategią skazaną na porażkę.
Podatek Katastralny: Demontaż Mitu i Brutalna Rzeczywistość
Zanim jednak damy się ponieść emocjom, rozłóżmy na czynniki pierwsze, czym tak naprawdę jest ten owiany złą sławą podatek katastralny i dlaczego budzi tak skrajne reakcje. W przeciwieństwie do obecnego w Polsce podatku od nieruchomości, którego wysokość zależy głównie od powierzchni użytkowej (co prowadzi do absurdów, gdzie luksusowy apartament w centrum Warszawy może być opodatkowany podobnie jak stara, zniszczona kamienica o tej samej powierzchni na prowincji), podatek katastralny to klasyczny podatek majątkowy typu ad valorem. Oznacza to, że podstawą opodatkowania jest wartość rynkowa lub katastralna nieruchomości, ustalana na podstawie profesjonalnej wyceny uwzględniającej lokalizację, standard, stan techniczny i aktualne trendy rynkowe.
To fundamentalna zmiana filozofii opodatkowania. Zamiast płacić symboliczną kwotę za sam fakt posiadania metrów kwadratowych, właściciel płaciłby podatek proporcjonalny do rzeczywistej wartości swojego majątku. W krajach, które taki system stosują od lat – jak Niemcy czy Francja – roczne stawki wahają się w dość szerokim przedziale, od relatywnie niskich 0,26% do nawet 1,3% wartości nieruchomości. Przekładając to na polskie realia: dla mieszkania o wartości rynkowej 800 000 PLN, roczny podatek katastralny mógłby wynieść od 2080 PLN (przy stawce 0,26%) do nawet 10 400 PLN (przy stawce 1,3%). Dla porównania, obecny podatek od nieruchomości dla takiego mieszkania to często zaledwie kilkaset złotych rocznie. Różnica jest kolosalna i to właśnie ona budzi największe obawy.
Zwolennicy tego rozwiązania, często związani z think-tankami ekonomicznymi lub środowiskami lewicowymi (jak partia Razem i jej lider Adrian Zandberg, otwarcie postulujący wprowadzenie tej daniny), wysuwają szereg argumentów „za”. Po pierwsze, kataster miałby być narzędziem ograniczającym spekulację na rynku nieruchomości. W sytuacji, gdy posiadanie pustostanów lub mieszkań traktowanych wyłącznie jako lokata kapitału wiązałoby się z corocznym, odczuwalnym kosztem podatkowym, część inwestorów mogłaby zdecydować się na ich sprzedaż lub wynajem, co teoretycznie zwiększyłoby podaż na rynku i mogłoby wpłynąć na stabilizację lub nawet spadek cen. Po drugie, wpływy z podatku katastralnego zasilałyby budżety samorządów lokalnych, dając im potężny zastrzyk gotówki na rozwój infrastruktury (drogi, szkoły, szpitale) i poprawę jakości usług publicznych. Mówimy tu potencjalnie o miliardach złotych rocznie w skali całego kraju.
Jednak argumenty „przeciw”, podnoszone nie tylko przez 33,6% zdecydowanych przeciwników, ale i przez wielu ekspertów rynkowych, są równie, jeśli nie bardziej, przekonujące w polskich realiach. Główna obawa dotyczy uderzenia w klasę średnią i osoby starsze, które często posiadają nieruchomości o znacznej wartości (nabyte lata temu lub odziedziczone), ale dysponują niskimi bieżącymi dochodami. Dla emeryta mieszkającego w dużym, wartościowym mieszkaniu w centrum miasta, podatek katastralny mógłby oznaczać konieczność sprzedaży dorobku życia lub popadnięcie w długi. Podobnie dla rodzin spłacających wysokie raty kredytów hipotecznych, dodatkowe obciążenie podatkowe mogłoby być gwoździem do finansowej trumny. Kolejny problem to kwestia wyceny nieruchomości. Stworzenie rzetelnego, aktualnego i powszechnego systemu katastralnego w kraju z tak zróżnicowanym i często nieuregulowanym rynkiem nieruchomości jak Polska, to gigantyczne wyzwanie logistyczne, technologiczne i finansowe. Istnieje realne ryzyko subiektywizmu wycen, powstawania sporów, konieczności tworzenia kosztownych mechanizmów odwoławczych i potencjalnych nadużyć.
Polityczna Zasłona Dymna i Społeczny Strach
Krajobraz polityczny wokół podatku katastralnego przypomina pole minowe. Z jednej strony mamy twarde deklaracje, jak ta Karola Nawrockiego (kandydata w wyborach prezydenckich popieranego przez PiS), który w ferworze kampanii proponował nawet wpisanie do konstytucji zakazu wprowadzania katastru od mieszkań i domów należących do polskich rodzin – ruch ewidentnie obliczony na zdobycie głosów wyborców obawiających się tej daniny. Z drugiej strony jest wspomniana Lewica i Partia Razem, które widzą w katastrze narzędzie sprawiedliwości społecznej i sposób na ograniczenie nierówności majątkowych.
W tym ideologicznym zwarciu rząd przyjmuje postawę wyczekiwania, oficjalnie dystansując się od tematu. Jednak jako analityk muszę stwierdzić, że jest to prawdopodobnie strategiczna gra na czas. Rosnące potrzeby budżetowe państwa i samorządów, presja na zwiększenie dochodów własnych gmin (zwłaszcza w kontekście zmian w systemie finansowania samorządów wprowadzonych w ostatnich latach), a także potencjalne wymogi związane z unijnymi funduszami (które często promują reformy podatkowe zwiększające efektywność systemów) – to wszystko czynniki, które w perspektywie kilku lat mogą zmusić każdy rząd, niezależnie od jego barw politycznych, do poważnego rozważenia tej opcji.
Ciekawe światło na nastroje społeczne rzuca analiza bardziej szczegółowych odpowiedzi w sondażu SW Research. Choć twardy sprzeciw wyraża 33,6%, to aż 28,1% Polaków byłoby skłonnych zaakceptować podatek katastralny, pod warunkiem, że dotyczyłby on wyłącznie właścicieli trzech lub więcej nieruchomości. Kolejne 11,9% dopuszcza jego wprowadzenie dla posiadaczy co najmniej dwóch mieszkań. Łącznie daje to 40% społeczeństwa, które widzi w katastrze potencjalne narzędzie do walki z koncentracją własności na rynku nieruchomości, pod warunkiem zastosowania odpowiednio wysokiego progu wejścia. To pokazuje, że Polacy niekoniecznie sprzeciwiają się samej idei podatku od wartości, ale obawiają się jego powszechności i uderzenia w zwykłych właścicieli jednego czy dwóch lokali.
Niepokojący jest jednak fakt, że wciąż spora grupa społeczeństwa nie ma pojęcia, o czym mowa. Aż 13,6% ankietowanych przyznało, że nie wie, czym jest podatek katastralny, a kolejne 12,7% nie ma na ten temat zdania. To ponad jedna czwarta Polaków, która stanowi podatny grunt dla dezinformacji i populistycznych haseł, ale jednocześnie pokazuje ogromną potrzebę rzetelnej debaty publicznej i edukacji ekonomicznej.
Biorąc pod uwagę obecną sytuację polityczną i silny opór społeczny, wprowadzenie podatku katastralnego w jego klasycznej formie w 2025 roku wydaje się mało realne. Jednak nie oznacza to, że temat umarł. Doświadczenia innych krajów pokazują, że jest to narzędzie, po które rządy w końcu sięgają, gdy inne źródła dochodów się wyczerpują. Prawdopodobny scenariusz dla Polski to raczej stopniowe wprowadzanie elementów opodatkowania wartości, być może zaczynając od nieruchomości komercyjnych, gruntów niezabudowanych lub właśnie od wprowadzenia progów posiadania (np. opodatkowanie trzeciej i kolejnej nieruchomości). Niezależnie od wybranej ścieżki, musimy być przygotowani na to, że era symbolicznego podatku od nieruchomości powoli dobiega końca. Nadchodzi czas, gdy posiadanie majątku, zwłaszcza tego o dużej wartości, będzie wiązało się ze znacznie większym obciążeniem fiskalnym. Pytanie tylko, czy rząd odważy się przeprowadzić tę rewolucję w sposób transparentny i sprawiedliwy, czy też zafunduje nam kolejny chaos podatkowy pod osłoną nocy.