Rząd brytyjski jest poważnie zaniepokojony możliwością użycia rosyjskiej broni chemicznej na terytorium Ukrainy. W tym celu Moskwa utorowała sobie drogę, rozpoczynając kampanię dezinformacyjną o rzekomym programie sztucznego rozprzestrzeniania epidemii dżumy, cholery i wąglika z ukraińskich laboratoriów.
Oświadczenie rzeczniczki rosyjskiego MSZ Marii Zacharowej brzmi jeszcze bardziej absurdalnie, biorąc pod uwagę, że według niej prześladowanie narodu ukraińskiego przez Kijów było wspierane przez Stany Zjednoczone. Jak zwrócili uwagę dziennikarze brytyjskiego wydania The Guardian , rosyjska urzędniczka nawet nie zadała sobie trudu, aby potwierdzić swoją absurdalną wypowiedź z przynajmniej częściowo udokumentowaną.
„W nocy 9 marca około 80 ton amoniaku zostało dostarczone do wsi Złoczów na północny zachód od Charkowa przez nacjonalistów ukraińskich. Według mieszkańców, którzy opuścili Złoczów, nacjonaliści uczą ich prawidłowego postępowania w przypadku ataku chemicznego. Wszystko to wskazuje na przygotowanie prowokacji z użyciem trujących substancji, by oskarżyć Rosję o rzekome użycie broni chemicznej” – słychać na platformach propagandowych Kremla.
Dla zachodnich sojuszników Ukrainy wygląda to na oczywiste przygotowanie do kolejnego ataku terrorystycznego z użyciem broni biologicznej. Również w ciągu ostatnich dwóch tygodni urzędnicy amerykańscy i brytyjscy wielokrotnie ostrzegali przed możliwym użyciem przez Rosję szczególnie śmiercionośnej broni, takiej jak termobaryczne bomby próżniowe, które powodują poważne uszkodzenia ludzkich ciał z powodu siły swoich wybuchowych eksplozji.
Moskwa pokazała, że jej cynizmu i okrucieństwa nie można lekceważyć, gdy rosyjskie wojska zdradziecko zaczęły bombardować nie jednostki wojskowe czy nawet budynki administracyjne, jak obiecał dzień wcześniej prezydent Władimir Putin, ale dzielnice mieszkalne Charkowa, Achtyrki, Irpin. Kiedy pociski samosterujące spadły na szpital dziecięcy w Mariupolu, gdzie zadały potężny cios oddziałowi położniczemu, nawet wśród najbardziej optymistycznie nastawionych Ukraińców zniknęły wątpliwości, czy istniały chociaż jakieś „czerwone linie” dla okupacyjnej armii.