Właściciele więcej niż jednego mieszkania mogą odetchnąć z ulgą, przynajmniej na razie. Choć pomysł wprowadzenia dodatkowego podatku od drugiego czy trzeciego lokum w Polsce wciąż budzi gorące dyskusje w rządzie, jego realizacja napotyka na fundamentalne, wręcz gigantyczne przeszkody. Eksperci i sam wiceminister rozwoju i technologii otwarcie wskazują: państwo nie wie, kto i ile mieszkań posiada, a masowa wycena ponad 16 milionów lokali to wyzwanie na lata, generujące astronomiczne koszty.
Projekt, który miał zniechęcić do spekulacji na rynku nieruchomości i poprawić dostępność mieszkań, okazuje się na ten moment niemożliwy do wdrożenia. Brak zintegrowanego systemu informacji o nieruchomościach oraz brak oszacowanej wartości każdego mieszkania to dwie podstawowe bariery, które skutecznie blokują ambitne plany. Co to oznacza dla polskiego rynku nieruchomości i dla Ciebie, jeśli posiadasz więcej niż jedno mieszkanie? Przygotuj się na konkretne fakty.
„Antyspekulacyjny” podatek: Znamy konkretne stawki, ale czy to realne?
Pomysł dodatkowego opodatkowania nieruchomości, mający ograniczyć spekulację, został głośno przedstawiony przez Adriana Zandberga z partii Razem. Jego projekt zakładał jasne progi i konkretne stawki. Właściciele posiadający od trzech do pięciu mieszkań mieliby płacić 1% wartości nieruchomości rocznie. Osoby dysponujące sześcioma do ośmiu lokalami musiałyby liczyć się z opłatą w wysokości 2%, natomiast posiadacze dziewięciu i więcej mieszkań stanęliby przed wyzwaniem płacenia aż 3% wartości swoich nieruchomości.
Brzmi to jak konkretne rozwiązanie problemu dostępności mieszkań, który dotyka Polskę od lat. Jednak rzeczywistość, jak wskazuje Tomasz Lewandowski, wiceminister rozwoju i technologii, jest znacznie bardziej skomplikowana. W rozmowie z Polską Agencją Prasową Lewandowski podkreślił, że projekt Razem opiera się na założeniach, które w Polsce po prostu nie istnieją. Mowa tu o dwóch kluczowych elementach: krajowym, zintegrowanym systemie informacji o nieruchomościach oraz oszacowanej wartości każdego mieszkania, która miałaby stanowić podstawę do naliczenia podatku. Bez tych danych, jak naliczyć i pobrać taki podatek?
Brak danych to ściana. Polska nie wie, ile mieszkań masz!
Największą przeszkodą w wprowadzeniu podatku „antyspekulacyjnego” jest fundamentalny brak danych. Polska, w przeciwieństwie do wielu krajów zachodnich, nie dysponuje centralnym rejestrem, który precyzyjnie informowałby, kto jest właścicielem ilu nieruchomości. To kluczowa luka, która sprawia, że ambitne plany polityków zderzają się z biurokratyczną rzeczywistością. Jak oszacować wartość i naliczyć podatek, skoro nie wiemy, do kogo należy dana nieruchomość i ile ich jest w posiadaniu jednej osoby?
Wiceminister Lewandowski, obrazowo podsumowując sytuację, stwierdził, że gdyby nie był prawnikiem, a „czarodziejem z Hogwartu”, podszedłby do projektu z większym entuzjazmem. To doskonale oddaje skalę wyzwania. W Polsce funkcjonuje ponad 16 milionów mieszkań. Każde z nich wymagałoby precyzyjnej wyceny przez osoby z odpowiednimi kompetencjami. Stworzenie takiego systemu od podstaw, a następnie przeprowadzenie masowej wyceny w całym kraju, to proces, który mógłby zająć długie lata, a jego koszty byłyby liczone w miliardach złotych. Eksperci są zgodni: to nie jest kwestia politycznej woli, ale technicznej i organizacyjnej wykonalności.
Polityczna przepychanka: Lewica kontra Lewica w sporze o podatek
Choć idea podatku od nadmiarowych mieszkań wydaje się spójna z programem ugrupowań lewicowych, w praktyce stała się ona zarzewiem politycznej przepychanki wewnątrz koalicji. Partia Razem potrzebuje piętnastu podpisów posłów, aby złożyć projekt ustawy w Sejmie, a ma ich zaledwie pięciu. Adrian Zandberg zaapelował o wsparcie do innych ugrupowań, w tym do Nowej Lewicy, która wcześniej zapowiadała podobne rozwiązania.
Niestety, zamiast oczekiwanego poparcia, projekt spotkał się z krytyką ze strony koalicjanta. Szefowa klubu Lewicy, Anna Maria Żukowska, otwarcie napisała na platformie X, że nie podpisze projektu. Magdalena Biejat z Nowej Lewicy również nie szczędziła słów krytyki, wskazując na „wiele błędów” w projekcie i podkreślając, że podstawowy problem to właśnie brak rejestru mieszkań. Według niej, Razem „zabiera się do sprawy od złej strony, być może pod publiczkę”. Zandberg ripostuje, twierdząc, że jego ugrupowanie zaproponowało mechanizm oparty na istniejącym Rejestrze Cen Nieruchomości i jest otwarte na poprawki, zarzucając Nowej Lewicy, że „woli mówić, że nic się nie da zrobić”. Ta wewnętrzna batalia polityczna dodatkowo oddala perspektywę szybkiego wdrożenia jakiegokolwiek rozwiązania.
Co to oznacza dla właścicieli mieszkań? Spokój, ale z pewnym „ale”
Jeśli jesteś właścicielem dwóch lub więcej mieszkań, na razie możesz spać spokojnie. Wprowadzenie nowego, kompleksowego podatku od nadmiarowych nieruchomości, opartego na wartości, jest obecnie niezwykle mało prawdopodobne w krótkim i średnim terminie. Bariery techniczne i organizacyjne są tak znaczące, że ich pokonanie wymagałoby lat pracy i ogromnych inwestycji w infrastrukturę państwową.
Nie oznacza to jednak całkowitego zaniechania działań w tym obszarze. Wiceminister Lewandowski zapowiada, że Lewica przygotowała „rozwiązanie pomostowe”, które może działać szybciej niż pełny podatek katastralny. Ma to być coś pomiędzy obecnym podatkiem od powierzchni a podatkiem liczonym od wartości nieruchomości. Szczegóły tego projektu nie zostały jeszcze ujawnione, a jego wdrożenie zależy od decyzji partii i klubu parlamentarnego. Dla osób planujących zakup kolejnego mieszkania inwestycyjnego warto obserwować rozwój sytuacji, ale obecnie realne ryzyko dodatkowego opodatkowania jest minimalne ze względów technicznych i organizacyjnych, a nie tylko politycznych. Inwestuj z rozwagą, ale bez paniki.


