Zaledwie jedna doba wystarczyła, by warszawski fotoradar w Ursusie, znany ze swojej rekordowej skuteczności, ponownie padł ofiarą wandalizmu. Straty już teraz sięgają 100 tysięcy złotych, a sprawca wciąż pozostaje nieznany.
Rekordowa skuteczność, rekordowy opór
Fotoradar przy Alejach Jerozolimskich 239, często nazywany „złotym fotoradarem”, powrócił do działania 17 kwietnia 2025 roku, po kilkumiesięcznej naprawie związanej z pierwszym aktem wandalizmu. Niestety, już następnego dnia około godz. 23:00, urządzenie zostało ponownie uszkodzone. Według Głównego Inspektoratu Transportu Drogowego (GITD), sprawca posłużył się siekierą, o czym świadczy widoczne wgniecenie w obudowie.
To już drugi atak na ten sam sprzęt. Poprzedni miał miejsce 5 lutego 2025 roku, zaledwie trzy miesiące po jego pierwszej instalacji w listopadzie 2024 roku. Łączne koszty napraw obu zniszczeń wynoszą już około 100 tys. zł – 50 tys. zł po pierwszym incydencie i prawdopodobnie tyle samo po obecnym.
Śledztwo trwa, ale sprawcy wciąż bezkarni
Sprawa została przekazana stołecznej policji, która prowadzi postępowanie w kierunku zniszczenia mienia. Jednak mimo wcześniejszego ataku i jego nagłośnienia, sprawca lutowego aktu wandalizmu nie został do dziś ujęty. To rodzi pytania o skuteczność systemu nadzoru nad urządzeniami pełniącymi istotną rolę w poprawie bezpieczeństwa drogowego.
Uszkodzony sprzęt został już zdemontowany przez GITD i przekazany policji, a następnie trafi do ubezpieczyciela. Rzecznik GITD, Wojciech Król, zapewnia, że urządzenie zostanie naprawione i wróci na swoje miejsce, ale dopiero po rozmowach z Zarządem Dróg Miejskich na temat skuteczniejszego zabezpieczenia urządzenia.
„Złoty fotoradar” nie bez powodu
Fotoradar w Ursusie szybko zapracował sobie na miano najskuteczniejszego urządzenia rejestrującego prędkość w Warszawie. Już w grudniu 2024 roku – pierwszym pełnym miesiącu działania – zarejestrował niemal 8 tysięcy wykroczeń. Do momentu pierwszego zniszczenia, liczba ta wzrosła do 12,5 tysiąca przypadków przekroczenia prędkości.
Szacując, że każde wykroczenie kończyłoby się mandatem w wysokości 200 zł, wpływy do budżetu mogły wynosić nawet 1,6 miliona złotych miesięcznie. Taka efektywność czyni z urządzenia nie tylko narzędzie zwiększające bezpieczeństwo, ale też znaczące źródło dochodów państwa – co, według niektórych kierowców, jest jednym z powodów ich niechęci do automatycznej kontroli.
Bezpieczeństwo kontra frustracja
Działanie ursuskiego fotoradaru idealnie wpisuje się w szerszy problem: braku społecznej akceptacji dla środków automatycznego nadzoru. Urządzenie stało się symbolem egzekwowania przepisów, ale też – w oczach części kierowców – nadmiernej kontroli.
To właśnie ten konflikt interesów może tłumaczyć brutalne ataki na urządzenie. Z jednej strony mamy rosnącą liczbę tragicznych wypadków drogowych w Warszawie, których przyczyną jest nadmierna prędkość. Z drugiej – coraz głośniejsze głosy sprzeciwu wobec tego, co niektórzy kierowcy określają jako „drogowy zamordyzm”.
Ustawowe ograniczenia, systemowe wyzwania
Zgodnie z obowiązującym prawem, instalacja i demontaż fotoradarów możliwa jest wyłącznie przez zarządców dróg na wniosek GITD, lub z ich inicjatywy, ale za zgodą inspektoratu. Samorządy nie mogą samodzielnie decydować o montażu urządzeń, co jest efektem zmian legislacyjnych sprzed kilku lat.
W październiku 2024 roku, prezydent Warszawy Rafał Trzaskowski zapowiedział utworzenie grupy roboczej z udziałem rządu i samorządów, która miała wypracować projekt nowelizacji prawa w tym zakresie. Do dziś jednak żadne konkretne zmiany nie zostały wprowadzone.
Fotoradar potrzebny, ale czy bezpieczny?
Eksperci ds. bezpieczeństwa drogowego są zgodni: automatyczna kontrola prędkości ma istotny wpływ na zmniejszenie liczby wykroczeń i poprawę bezpieczeństwa. Jednak – jak podkreślają – nie może to być jedyny środek działania. Konieczne są również:
- kampanie edukacyjne dla kierowców,
- lepsze projektowanie infrastruktury drogowej,
- skuteczna egzekucja przepisów.
Tylko takie kompleksowe podejście daje szansę na trwałą poprawę sytuacji na drogach.
Co dalej z ursuskim rekordzistą?
Los fotoradaru przy Alejach Jerozolimskich nie jest jeszcze przesądzony. GITD zapewnia, że urządzenie wróci, ale dopiero po uzgodnieniu zabezpieczeń i sposobu nadzoru z Zarządem Dróg Miejskich. Pytanie jednak, czy trzecia próba nie skończy się… trzecim aktem wandalizmu.
Dopóki nie zostaną wprowadzone systemowe rozwiązania chroniące urządzenia, a sprawcy zniszczeń nie będą pociągani do odpowiedzialności, skuteczne egzekwowanie przepisów może pozostać na łasce tych, którzy nie uznają żadnych granic – nawet tych oznaczonych znakiem 50 km/h.