W całej Polsce urzędy przeżywają prawdziwe oblężenie, a kolejki, które tworzą się od świtu, przypominają sceny z PRL-u. Powodem są nowe obowiązkowe wnioski, które weszły w życie w kwietniu 2025 roku, a których złożenie stało się nieuniknione dla milionów obywateli. Mimo wcześniejszych zapowiedzi i rządowych kampanii informacyjnych, system nie był gotowy na taką skalę zainteresowania, a skutki tego chaosu są odczuwalne już od pierwszych dni miesiąca.
Wszystko za sprawą rozporządzenia Ministra Cyfryzacji i Administracji, które nakłada na obywateli obowiązek aktualizacji lub złożenia nowego typu wniosków w sprawach takich jak:
- zmiana danych meldunkowych,
- rejestracja dzieci do systemów PESEL i ZUS,
- nowy sposób identyfikacji elektronicznej (eID),
- oraz ujednolicenie baz danych obywatelskich w systemie CEPiK i rejestrze wyborców.
Wnioski muszą zostać złożone osobiście lub przez ePUAP, ale z uwagi na ogromne przeciążenie platformy elektronicznej, większość obywateli wybiera tradycyjne, stacjonarne formy obsługi. Efekt? W niektórych miastach czas oczekiwania na obsługę przekracza 6 godzin.
Według oficjalnych danych Ministerstwa Administracji, tylko w pierwszym tygodniu kwietnia złożono ponad 4,3 miliona wniosków – to aż o 280% więcej niż średnia miesięczna z 2024 roku. W samym tylko Warszawskim ratuszu pojawia się dziennie średnio ponad 19 tysięcy petentów, co paraliżuje nie tylko systemy informatyczne, ale również pracę urzędników, których liczba pozostała praktycznie bez zmian.
Obowiązek czy sabotaż? Co naprawdę zawierają nowe formularze
Najwięcej kontrowersji wzbudzają nowe regulacje dotyczące identyfikacji cyfrowej oraz dostosowania danych osobowych do wymogów Unii Europejskiej, która planuje wdrożenie jednolitego systemu identyfikacyjnego do końca 2026 roku. Choć rząd zapewnia, że wnioski są „proste i intuicyjne”, to nowy formularz eID liczy aż 9 stron i wymaga dołączenia kilku załączników, m.in. skanów dokumentów, aktualnych zdjęć oraz oświadczeń o zgodzie na przetwarzanie danych wrażliwych.
Problematyczne okazało się także wdrożenie systemu QR-ID, który ma zastąpić dotychczasowy plastikowy dowód osobisty. Obywatele muszą teraz zgłaszać się po unikalny kod identyfikacyjny, który będzie używany zarówno w urzędach, bankach, jak i w służbie zdrowia. Kod ten – zdaniem ekspertów – ma zmniejszyć ryzyko wyłudzeń, ale budzi poważne wątpliwości prawne dotyczące prywatności i śledzenia aktywności obywateli.
Kolejnym obowiązkiem jest ponowne zgłoszenie danych dzieci w wieku 0–14 lat, w celu przypisania im numeru eID oraz integracji z systemem ZUS i NFZ. Wielu rodziców nie było świadomych, że zignorowanie tej procedury może skutkować problemami z rejestracją dzieci do szkoły lub brakiem dostępu do świadczeń zdrowotnych.
Niektórzy prawnicy już teraz ostrzegają, że niezłożenie odpowiednich wniosków w terminie do 30 czerwca 2025 roku może skutkować administracyjnymi karami porządkowymi w wysokości od 200 do 5 000 zł, a w niektórych przypadkach nawet czasowym zawieszeniem dostępu do usług publicznych online.
Urzędnicy: jesteśmy na skraju wyczerpania
Związki zawodowe alarmują, że pracownicy administracji lokalnej są przeciążeni, często pracują po godzinach bez dodatkowego wynagrodzenia, a liczba błędów w przetwarzaniu danych wzrosła o 340% w porównaniu do marca. W urzędach brakuje stanowisk, sprzętu, ale też… krzeseł i miejsc do siedzenia dla oczekujących. W niektórych punktach rejestracyjnych wprowadzono numerki z ograniczoną liczbą dziennych miejsc – po ich wyczerpaniu obywatele odsyłani są „na jutro”, co prowadzi do dantejskich scen.
W Krakowie i Wrocławiu mieszkańcy zaczęli ustawiać się w kolejkach już o 4 rano, by mieć szansę na załatwienie sprawy. Doszło do interwencji straży miejskiej i wezwań karetek pogotowia do osób zasłabniętych w kolejkach. Skargi trafiają do Rzecznika Praw Obywatelskich, który już zapowiedział kontrolę w największych urzędach wojewódzkich.
Rząd nie przewidział tak ogromnego obciążenia systemu, a choć zapowiada zwiększenie nakładów i zatrudnienie dodatkowych urzędników – może być już za późno. Eksperci z Instytutu Spraw Publicznych wskazują, że nawet przy maksymalnym zwiększeniu mocy przerobowych, urzędy będą miały problem z obsłużeniem wszystkich wniosków przed końcem czerwca.
Kto zyska, a kto straci na chaosie?
Największymi wygranymi tej sytuacji są z pewnością firmy komercyjne świadczące pomoc przy wypełnianiu dokumentów. W internecie roi się od ofert „szybkiego przygotowania wniosku eID” za kwotę od 49 do nawet 199 złotych. Powstają nawet punkty mobilne, które oferują przygotowanie dokumentacji „na miejscu” – np. w galeriach handlowych.
Z kolei największymi przegranymi są seniorzy, osoby z niepełnosprawnościami oraz ci, którzy nie mają dostępu do internetu lub nie radzą sobie z cyfrowymi narzędziami. Dla nich nawet pozornie prosta procedura staje się barierą nie do pokonania, co budzi obawy organizacji społecznych o wykluczenie cyfrowe.
Warto podkreślić, że do końca czerwca trzeba złożyć odpowiednie wnioski lub zaktualizować dane, inaczej mogą pojawić się problemy m.in. przy logowaniu do banku, odbiorze e-recepty czy uzyskaniu świadczeń socjalnych.
Co dalej? Rząd rozważa wprowadzenie systemu rezerwacji online z identyfikacją głosową, jednak według doniesień z Ministerstwa Cyfryzacji, testy nowej platformy nie zakończyły się sukcesem, a uruchomienie jej przed końcem maja wydaje się mało realne.
Nowe przepisy, które miały ułatwić życie obywatelom i wprowadzić Polskę na ścieżkę cyfrowej modernizacji, stały się symbolem urzędniczego chaosu i braku przygotowania administracji. Choć intencje były słuszne – uproszczenie identyfikacji i integracja danych – sposób wdrożenia zmian okazał się katastrofalny.
Urzędy są przeciążone, obywatele zagubieni, a systemy informatyczne niewydolne. Wszystko wskazuje na to, że jeśli rząd szybko nie zareaguje, czerwiec przyniesie jeszcze większy kryzys, a tysiące Polaków zostanie odciętych od usług publicznych.
Polska cyfryzacja w 2025 roku? Na razie bardziej przypomina cyfrowe średniowiecze niż nowoczesną demokrację.


