Publikacja „Gazety Wyborczej” z 15 grudnia 2025 r. wywołała jedną z najpoważniejszych debat ostatnich miesięcy na styku bezpieczeństwa państwa, ochrony danych wrażliwych i standardów życia publicznego. Dziennik ujawnił, że Sławomir Cenckiewicz, szef Biura Bezpieczeństwa Narodowego, miał nie ujawnić w ankiecie bezpieczeństwa informacji o przyjmowanych lekach wpływających na ośrodkowy układ nerwowy. Sprawa natychmiast stała się przedmiotem ostrego sporu politycznego i medialnego, a jej konsekwencje mogą wykraczać daleko poza osobę jednego urzędnika.
„Gazeta Wyborcza”: wątpliwości wokół ankiety bezpieczeństwa szefa BBN
W poniedziałkowym materiale „Gazeta Wyborcza” napisała, że Sławomir Cenckiewicz – obejmując funkcję szefa BBN, a wcześniej starając się o dostęp do informacji niejawnych – miał zataić w ankiecie bezpieczeństwa fakt konsultacji lekarskich oraz przyjmowania dwóch leków oddziałujących na ośrodkowy układ nerwowy. Według autorów publikacji nie chodzi o samo leczenie ani o kwestie zdrowia psychicznego, lecz o niewypełnienie obowiązku informacyjnego, który jest jednym z kluczowych elementów procedury sprawdzającej.
Zgodnie z obowiązującymi przepisami o ochronie informacji niejawnych, ankieta bezpieczeństwa ma umożliwić służbom ocenę, czy dana osoba daje rękojmię zachowania tajemnicy. Obejmuje ona nie tylko kwestie formalne, takie jak powiązania zagraniczne czy sytuacja finansowa, lecz również informacje, które – w ocenie ustawodawcy – mogą mieć znaczenie dla odporności na naciski lub szantaż. „GW” wskazuje, że zatajenie jakichkolwiek danych, niezależnie od ich charakteru, może być traktowane jako naruszenie procedur, a w skrajnych przypadkach skutkować odmową lub cofnięciem poświadczenia bezpieczeństwa.
Według doniesień dziennika to właśnie te nieścisłości miały być powodem, dla którego Cenckiewicz nie uzyskał dostępu do części informacji niejawnych. Oficjalne potwierdzenie tych ustaleń nie zostało jednak przedstawione, a służby nie komentują szczegółów procedur wobec konkretnych osób, powołując się na ich poufny charakter.
Sam zainteresowany zareagował niemal natychmiast. Wpis opublikowany na platformie X miał wyraźnie konfrontacyjny ton. „Pamiętajcie, pójdziecie do lekarza, wykupicie receptę i nie daj Bóg macie konserwatywne poglądy — opiszą to w gazecie! (…) Stąd nienawiść i taka walka. Ale prawda zwycięży” – napisał Sławomir Cenckiewicz, sugerując, że publikacja ma charakter politycznego ataku i narusza jego prywatność.
Polityczna burza, zawiadomienia i pytania o granice debaty publicznej
Artykuł „GW” uruchomił lawinę komentarzy ze strony polityków, przedstawicieli administracji państwowej oraz środowisk lekarskich. Szczególnie wyraźnie w obronie szefa BBN stanęli politycy związani z Prawem i Sprawiedliwością oraz otoczeniem prezydenta.
Szef Gabinetu Prezydenta RP Paweł Szefernaker stwierdził publicznie, że ujawnianie informacji pochodzących z dokumentów objętych tajemnicą procedur bezpieczeństwa stanowi „uderzenie w fundamenty państwa”, a nie jedynie w konkretnego urzędnika. „Murem za min. Cenckiewiczem” – napisał, nadając sprawie wymiar ustrojowy.
Jeszcze dalej poszedł wiceprezes PiS Mariusz Błaszczak, który zapowiedział złożenie zawiadomienia do prokuratury. Jego zdaniem mogło dojść do przekroczenia uprawnień przez szefa Służby Kontrwywiadu Wojskowego, Jarosława Stróżyka, wskazywanego przez część polityków PiS jako potencjalne źródło wycieku informacji. Wątek ten dodatkowo podgrzał spór, przenosząc go na poziom relacji między władzą cywilną a służbami specjalnymi.
Do zarzutów odniósł się również Jacek Dobrzyński, rzecznik ministra koordynatora służb specjalnych. Podkreślił, że polskie służby działają wyłącznie na podstawie obowiązujących przepisów i „nikomu nie przekazują żadnych informacji niejawnych”, co miało odeprzeć sugestie o nielegalnym wycieku danych.
Istotny głos w debacie zabrała także Naczelna Izba Lekarska, apelując o wszczęcie postępowania wyjaśniającego w sprawie ujawnienia danych wrażliwych. Samorząd lekarski zwrócił uwagę, że niezależnie od politycznego kontekstu, informacje o stanie zdrowia i przyjmowanych lekach podlegają szczególnej ochronie, a ich wykorzystywanie w debacie publicznej może mieć efekt mrożący dla pacjentów.
Krytyczne opinie pojawiły się również po stronie opozycji. Posłanka partii Razem Marcelina Zawisza napisała w mediach społecznościowych, że „uprawianie polityki na ujawnieniu, kto bierze jakie leki, to praktyka, która może uderzyć w każdego”. Jej komentarz pokazał, że sprzeciw wobec instrumentalizacji danych medycznych nie jest ograniczony do jednego obozu politycznego.
Z punktu widzenia analitycznego sprawa Cenckiewicza odsłania kilka głębszych problemów. Po pierwsze, granice transparentności wobec osób pełniących kluczowe funkcje w państwie nie są jednoznacznie określone w debacie publicznej. Po drugie, rośnie napięcie między prawem do prywatności a wymogami bezpieczeństwa narodowego. Po trzecie wreszcie, pytanie o źródło informacji i ewentualną odpowiedzialność za ich ujawnienie może skutkować długotrwałym postępowaniem prokuratorskim, niezależnie od losów samego urzędnika.
Eksperci zajmujący się bezpieczeństwem państwa zwracają uwagę, że procedura sprawdzająca opiera się na zasadzie pełnej szczerości osoby sprawdzanej. Nie oznacza to automatycznej dyskwalifikacji z powodu leczenia czy przyjmowania leków, lecz pozwala służbom dokonać całościowej oceny ryzyka. W tym kontekście kluczowe pytanie brzmi nie „jakie leki”, lecz „czy informacje zostały ujawnione zgodnie z procedurą”.
Na tym etapie brak jest oficjalnych decyzji w sprawie ewentualnych konsekwencji służbowych dla szefa BBN. Wiadomo jednak, że sprawą ma zająć się prokuratura, a jej ustalenia mogą mieć znaczenie precedensowe dla przyszłych standardów weryfikacji najwyższych urzędników państwowych. Niezależnie od rozstrzygnięcia, afera wokół Sławomira Cenckiewicza już teraz stała się jednym z najważniejszych sporów o bezpieczeństwo, prywatność i odpowiedzialność władzy w Polsce końca 2025 roku.

