W debacie o edukacji coraz częściej wraca postulat twardszych ograniczeń używania smartfonów w szkołach – nawet w formie ogólnokrajowego zakazu. W przestrzeni publicznej pojawiają się informacje, że Ministerstwo Edukacji Narodowej (MEN) analizuje rozwiązania znane z innych państw, w tym tzw. „model francuski”, czyli zasadę „telefon poza zasięgiem” w czasie zajęć. Jednocześnie uczniowie i część rodziców sygnalizują sprzeciw, podnosząc argumenty o bezpieczeństwie, kontakcie z opiekunami i nowoczesnych metodach nauczania. Kluczowe pytanie brzmi: czy od 2026 roku w Polsce realny jest „całkowity zakaz”, czy raczej ujednolicenie i zaostrzenie obecnych szkolnych regulaminów?
Na czym polega „model francuski” i dlaczego państwa do niego wracają
Określenie „model francuski” najczęściej odnosi się do rozwiązania, które zakłada daleko idące ograniczenie korzystania z telefonów komórkowych w szkołach. W praktyce chodzi o zasadę: smartfon nie jest dostępny uczniowi w czasie zajęć, a często także w czasie przerw, z wyjątkami dopuszczonymi przez szkołę (np. potrzeby zdrowotne, wsparcie uczniów ze specjalnymi potrzebami).
Sedno tego podejścia nie polega wyłącznie na „zakazie”, ale na zmianie środowiska szkolnego: ograniczeniu bodźców, wyeliminowaniu rozproszeń, zmniejszeniu presji rówieśniczej w mediach społecznościowych i ograniczeniu nagrywania incydentów w szkołach. Zwolennicy wskazują, że w klasach, w których telefon jest „pod ręką”, rośnie pokusa szybkiego sprawdzenia powiadomień, a to obniża koncentrację i pogarsza efektywność nauki.
W rozmowach z pedagogami i dyrektorami szkół często powtarzają się trzy argumenty „za”:
- Koncentracja i dobrostan
Szkoła ma być miejscem pracy poznawczej. Telefon – nawet leżący na ławce – działa jak „magnes uwagi”. W tym ujęciu ograniczenie smartfonów jest traktowane nie jako kara, lecz jako element higieny cyfrowej. - Bezpieczeństwo i relacje
Smartfony bywają narzędziem cyberprzemocy, upokarzania (nagrania, zdjęcia), a także eskalacji konfliktów poza szkołą. Ograniczenie użycia w budynku ma zmniejszać ryzyko, że szkolne napięcia „od razu” przenoszą się do sieci. - Równość
W klasie różnice sprzętowe potrafią budować status i presję. Zakaz ma ograniczać „wyścig technologiczny” i dyskomfort uczniów, którzy nie mają najnowszych urządzeń.
Jednocześnie przeciwnicy „francuskiego” podejścia podnoszą argumenty, które w Polsce są szczególnie silne:
- Kontakt z rodzicami: wielu opiekunów oczekuje, że dziecko może zadzwonić w razie nagłej potrzeby (zmiana planu, opóźniony autobus, sytuacja zdrowotna).
- Bezpieczeństwo w drodze: smartfon jest dziś narzędziem nawigacji, płatności, informacji o komunikacji miejskiej.
- Edukacja cyfrowa: część szkół i nauczycieli korzysta z aplikacji, quizów, narzędzi do głosowania czy pracy projektowej, a smartfon bywa „najtańszym komputerem”, który uczniowie mają przy sobie.
To sprawia, że państwa rozważające twardsze zasady zwykle równolegle dyskutują o wyjątkach, procedurach oraz o tym, czy „zakaz” dotyczy wyłącznie czasu lekcji, czy całego pobytu w szkole.
Polska 2026: czy możliwy jest „całkowity zakaz” i co to oznacza dla uczniów, szkół i rodziców
Hasło „smartfony całkowicie zakazane od 2026” brzmi jednoznacznie, ale w polskich realiach diabeł tkwi w definicjach i w sposobie wdrożenia.
Po pierwsze: wiele szkół już dziś ogranicza telefony na mocy statutów i regulaminów. Najczęściej spotykany model to: zakaz używania na lekcjach (poza zgodą nauczyciela) oraz ograniczenia w czasie przerw w określonych strefach (biblioteka, świetlica, stołówka). Problemem jest jednak brak jednolitości – jedna szkoła dopuszcza telefony „na przerwach”, inna całkowicie je wyklucza, a egzekwowanie bywa nierówne.
Po drugie: jeśli MEN rzeczywiście miałby wprowadzić rozwiązanie ogólnokrajowe, kluczowe będzie pytanie, czy mówimy o:
- ujednoliceniu standardu przez wytyczne i rekomendacje (miękka ścieżka), czy
- zmianie przepisów (twardsza ścieżka), która narzuci szkołom określone ramy.
W praktyce „model francuski” w Polsce mógłby przyjąć kilka wariantów:
Wariant A: zakaz używania, ale nie posiadania
Uczeń może mieć telefon w plecaku, ale nie może z niego korzystać na terenie szkoły (poza wyjątkami). To rozwiązanie minimalizuje konflikty związane z „zabieraniem” urządzeń, ale utrudnia kontrolę: telefon jest fizycznie obecny i kusi.
Wariant B: depozyt / sejfy / „pouch”
Telefon jest odkładany do zamykanego pojemnika, szafki lub specjalnej kieszeni zabezpieczającej. To zwiększa skuteczność, ale generuje koszty, logistykę i spory o odpowiedzialność za sprzęt (uszkodzenia, kradzieże).
Wariant C: zakaz etapowy (np. klasy 1–6, potem ocena)
Najczęściej wskazywany jako kompromis: młodsze dzieci mają większą podatność na rozproszenia, a starszym zostawia się więcej autonomii – przy jednoczesnym wzmacnianiu edukacji cyfrowej i zasad bezpieczeństwa.
Wątek protestów uczniów – jeśli faktycznie narasta – zwykle dotyka trzech obszarów: poczucia, że decyzje zapadają „bez dialogu”, obawy przed arbitralnym karaniem oraz argumentu o nierówności (bo uczniowie z trudniejszą sytuacją domową częściej korzystają z telefonu jako głównego narzędzia dostępu do informacji).
Dla szkół kluczowe będą konsekwencje organizacyjne:
- Egzekwowanie: zakaz bez realnego egzekwowania szybko staje się martwy i rodzi frustrację.
- Konflikty i obciążenie nauczycieli: jeśli to nauczyciel ma „polować” na telefony, rośnie ryzyko napięć na lekcjach.
- Wyjątki zdrowotne: uczniowie z cukrzycą, zaburzeniami lękowymi czy innymi potrzebami mogą korzystać z urządzeń wspierających – potrzebne są jasne procedury, by nie stygmatyzować.
- Komunikacja z rodzicami: szkoły muszą zapewnić realny kanał kontaktu w nagłych sprawach (sekretariat, wychowawca, dyżur).
Dla rodziców najważniejsze pytanie brzmi: czy zakaz poprawi warunki nauki, a jednocześnie nie pogorszy bezpieczeństwa i komunikacji. W praktyce sprawdzają się rozwiązania, w których szkoła nie udaje, że telefon „zniknie”, tylko buduje spójny system: edukacja o higienie cyfrowej, jasne zasady, konsekwencje proporcjonalne do naruszeń oraz alternatywy (np. przerwy aktywności, strefy rozmowy, biblioteka jako miejsce wyciszenia).
Z perspektywy branży technologicznej i rynku edukacyjnego zmiana może mieć efekt uboczny: rosnące zainteresowanie narzędziami do zarządzania urządzeniami (MDM), szkolnymi platformami oraz „bezpiecznymi” urządzeniami bez dostępu do mediów społecznościowych. Jednocześnie może wzrosnąć popyt na rozwiązania analogowe (zegarki, notatniki, klasyczne pomoce dydaktyczne) w szkołach, które chcą realnie odciąć uczniów od bodźców.
Wniosek na dziś jest ostrożny: „całkowity zakaz od 2026” jest hasłem, które może oznaczać wiele różnych wariantów – od formalnego zakazu używania w szkołach po twardy depozyt urządzeń. To, czy rozwiązanie zadziała, zależy mniej od samego przepisu, a bardziej od jakości wdrożenia: wyjątków, egzekwowania, dialogu z uczniami i rodzicami oraz spójnego podejścia do edukacji cyfrowej.


