W XXI wieku, w środku Europy, Polska nadal żyje przepisami, które trącą absurdem i PRL-em. I choć wielu z nas wierzy, że prawo powinno być logiczne, aktualne i zgodne z realiami życia codziennego, rzeczywistość bywa zdumiewająca. W polskim systemie prawnym nadal obowiązują zapisy, które brzmią jak żart – ale mają pełną moc prawną.

Weźmy chociażby przykład tańca. W niektórych gminach nadal formalnie obowiązuje przepis, który nakłada obowiązek uzyskania zgody wójta na organizację publicznej zabawy tanecznej. Brzmi jak satyra? Niestety to rzeczywistość. Archaiczne przepisy regulujące imprezy masowe wywodzą się z czasów PRL-u i chociaż zostały wielokrotnie nowelizowane, wciąż zawierają takie kuriozalne pozostałości.

To jednak tylko wierzchołek góry lodowej. W Polsce nadal funkcjonuje obowiązek… meldunku świni. Zgodnie z przepisami weterynaryjnymi, każdego prosiaka, który opuszcza gospodarstwo, należy zarejestrować w Agencji Restrukturyzacji i Modernizacji Rolnictwa, podając jego „numer identyfikacyjny” i miejsce przeznaczenia. Co więcej, obowiązek ten dotyczy nawet pojedynczego zwierzęcia zakupionego na użytek prywatny – bez meldunku grozi kara administracyjna, a w niektórych przypadkach nawet grzywna.

Jeszcze ciekawiej robi się w lesie. W myśl przepisów obowiązujących do dziś, jazda rowerem po niektórych ścieżkach leśnych wymaga zgody leśniczego. Tak – nawet jeśli jesteś dorosłym człowiekiem na własnym rowerze, nie zawsze możesz poruszać się swobodnie po lesie. Zasady korzystania z lasów reguluje ustawa o lasach oraz akty wykonawcze Lasów Państwowych. Choć w praktyce niewielu leśników ściga rowerzystów, to formalnie za naruszenie tych przepisów grozi mandat do 500 zł.

Absurd goni absurd – co jeszcze mówią polskie przepisy?

Lista kuriozalnych, a nadal obowiązujących regulacji, które przetrwały transformację ustrojową, rozwój demokracji i wejście Polski do Unii Europejskiej, jest znacznie dłuższa. Oto tylko kilka przykładów, które w 2025 roku nadal mają moc prawną:

  • Obowiązek zameldowania się w ciągu 30 dni pod nowym adresem zamieszkania – mimo że Polska już dawno deklarowała odejście od obowiązku meldunkowego, system nadal funkcjonuje, a jego zignorowanie może skutkować odmową świadczeń społecznych lub problemami administracyjnymi.
  • Zakaz organizowania wiecu bez wcześniejszego zgłoszenia, nawet jeśli bierze w nim udział tylko kilka osób. Ten przepis był wielokrotnie wykorzystywany przez władze lokalne do tłumienia spontanicznych protestów lub akcji społecznych.
  • Zakaz wieszania prania na balkonie w niektórych spółdzielniach mieszkaniowych. Choć nie ma ogólnokrajowego przepisu tego typu, wiele regulaminów wspólnot i spółdzielni wprowadza takie ograniczenia, powołując się na „estetykę osiedla”.
  • Obowiązek trzymania psa na smyczy nie tylko w przestrzeni publicznej, ale również… w niektórych przypadkach na własnej posesji. Jeśli posesja nie ma odpowiedniego ogrodzenia, właściciel może zostać ukarany mandatem nawet do 1000 zł.

Polskie prawo to prawdziwy labirynt, w którym absurdalne przepisy mieszają się z przestarzałymi normami społecznymi. W wielu przypadkach ustawy i rozporządzenia nie zostały zaktualizowane od dekad, bo nikt nie poczuwa się do odpowiedzialności za „sprzątanie” legislacyjnych reliktów.

W 2024 roku NIK opublikowała raport, z którego wynika, że ponad 1700 aktów prawnych obowiązujących w Polsce to ustawy lub rozporządzenia sprzed 1990 roku, z których wiele jest nieaktualnych lub wzajemnie sprzecznych.

Co więcej, wiele przepisów ma charakter martwy, czyli formalnie obowiązuje, ale nie jest egzekwowany. To stwarza ogromne zagrożenie prawne – bo urzędnik lub funkcjonariusz może w dowolnym momencie postanowić go zastosować, nawet jeśli nikt tego nie robił od lat.

To nie jest tylko ciekawostka – to realny problem państwa prawa.

Czy Polska ma najgorsze prawo w UE?

W świetle takich przykładów pojawia się pytanie: czy Polska jest liderem prawnego absurdu w Unii Europejskiej? Choć każde państwo ma swoje osobliwości – jak zakaz umierania w Pałacu Westminsterskim w Wielkiej Brytanii – skala polskiego chaosu legislacyjnego budzi uzasadnione obawy.

Eksperci prawni wielokrotnie wskazywali, że Polska cierpi na nadprodukcję prawa – w 2023 roku przyjęto ponad 38 tysięcy stron nowych aktów prawnych, co stawia nas w czołówce Europy. Jednocześnie brakuje instytucjonalnego mechanizmu usuwania przepisów, które są nieżyciowe, niepotrzebne lub zwyczajnie śmieszne.

Prawo powinno służyć obywatelowi, a nie go ośmieszać. Tymczasem przeciętny obywatel nie ma szans znać ani zrozumieć ogromu obowiązujących regulacji, a urzędnik może wyciągnąć z szuflady martwy przepis i zastosować go w najmniej spodziewanym momencie.

W 2025 roku nie wystarczy już aktualizować prawa – konieczna jest radykalna, systemowa deregulacja i czyszczenie systemu z anachronicznych zapisów, które kompromitują państwo.

Bez tego Polska nie będzie państwem nowoczesnym, tylko skansenem legislacyjnych koszmarów, gdzie za taniec bez zgody wójta lub brak meldunku świni można dostać mandat.

Obserwuj nasze artykuły na Google News

Naciśnij przycisk oznaczony gwiazdką (★ obserwuj) i bądź na bieżąco

Share.

Ekspert w dziedzinie ekonomia, finanse oraz OSINT z ponad 20-letnim doświadczeniem. Autor publikacji w czołowych międzynarodowych mediach, zaangażowany w globalne projekty dziennikarskie.

Napisz Komentarz

Exit mobile version