Weekendowe zakupy w popularnych supermarketach miały być okazją do zaoszczędzenia, a dla wielu Polaków stały się źródłem frustracji i poczucia oszustwa. W mediach społecznościowych od kilku dni wrze – klienci masowo publikują zdjęcia paragonów i etykiet cenowych, które mają być dowodem na nieuczciwe praktyki jednej z czołowych sieci handlowych w kraju. Schemat wydaje się powtarzalny: atrakcyjna, promocyjna cena na półce nijak ma się do kwoty nabijanej na kasie. Wzburzeni konsumenci zadają sobie pytanie, które staje się coraz głośniejsze w całej Polsce: czy to seria niefortunnych pomyłek, czy może cynicznie zaplanowana strategia marketingowa obliczona na nieuwagę kupujących? W 2025 roku, gdy każdy ma w kieszeni aparat, a siła mediów społecznościowych jest ogromna, takie działania mogą okazać się dla sieci handlowej wizerunkową katastrofą. Analizujemy mechanizm, który budzi tak wielkie kontrowersje, i podpowiadamy, jak nie dać się nabić w butelkę podczas cotygodniowych łowów na okazje.
Fala oburzenia w sieci. Jak klienci odkryli problem?
Wszystko zaczęło się niewinnie, od pojedynczego wpisu na jednej z lokalnych grup na Facebooku. Pani Joanna z Wrocławia opublikowała zdjęcie promocyjnego sera w cenie 19,99 zł/kg, a obok paragon, na którym ta sama pozycja została policzona po cenie regularnej – 28,99 zł/kg. „Sprawdzajcie paragony! Myślałam, że to pomyłka, ale w punkcie obsługi powiedziano mi, że promocja 'nie weszła do systemu'” – napisała. Wpis w ciągu kilku godzin zyskał tysiące reakcji i setki komentarzy od osób, które doświadczyły identycznej sytuacji w różnych miastach Polski. Lawina ruszyła.
Wkrótce internet zalały podobne historie. Pan Tomasz z Gdańska pokazał, jak promocyjne awokado za 2,49 zł/szt. na kasie samoobsługowej kosztowało już 4,99 zł. Inna klientka udowodniła, że cena za popularny proszek do prania, oznaczony wielką etykietą „SUPER CENA”, była identyczna jak dwa tygodnie wcześniej, przed rzekomą promocją. To właśnie ta skala zjawiska sprawiła, że klienci przestali wierzyć w przypadkowe błędy. Zaczęli podejrzewać, że mają do czynienia z systemowym działaniem, które bazuje na pośpiechu i zaufaniu konsumentów.
Najczęstsze „pułapki” w weekendowych promocjach. Na co uważać?
Analiza dziesiątek zgłoszeń od klientów pozwala wyodrębnić kilka powtarzających się schematów, które powinny zapalić czerwoną lampkę każdemu łowcy okazji. To swoisty katalog trików, na które trzeba być wyczulonym, aby promocja faktycznie odciążyła portfel, a nie stała się kosztowną pułapką.
- Brak aktualizacji w systemie kasowym: Najczęstszy i najprostszy mechanizm. Na półce widnieje atrakcyjna, żółta etykieta z niższą ceną, ale system kasowy nie został zaktualizowany. Kasjer (lub kasa samoobsługowa) nabija cenę regularną, a klient, robiąc duże zakupy, często tego nie zauważa.
- Warunki promocji „drobnym druczkiem”: Cena promocyjna obowiązuje, ale tylko przy zakupie dwóch lub trzech sztuk, z kartą lojalnościową albo w określonym limicie na paragon. Informacja ta jest często umieszczona małą czcionką lub w miejscu słabo widocznym.
- Sztucznie zawyżona cena „przed”: Zgodnie z dyrektywą Omnibus, sprzedawca musi podać najniższą cenę produktu z ostatnich 30 dni. Niektóre sieci próbują obchodzić ten przepis, na krótko podnosząc cenę regularną tuż przed promocją, aby rabat wydawał się bardziej spektakularny.
- Promocja widmo: Etykiety promocyjne pozostają na półkach długo po zakończeniu oferty. Klienci, widząc żółtą cenówkę, wkładają produkt do koszyka, nieświadomi, że promocja skończyła się poprzedniego dnia.
Stanowisko ekspertów i UOKiK. Czy to legalne?
Eksperci ds. praw konsumenta nie mają wątpliwości. „Takie praktyki są rażącym naruszeniem praw konsumenta i ustawy o informowaniu o cenach towarów i usług” – komentuje dr Anna Kowalska, prawnik z federacji konsumentów. „Klient ma prawo kupić towar po cenie, która jest uwidoczniona na półce. Obowiązkiem sprzedawcy jest zapewnienie zgodności cen. Tłumaczenie się 'błędem systemu’ nie zwalnia go z odpowiedzialności”.
Sprawą z pewnością zainteresuje się Urząd Ochrony Konkurencji i Konsumentów (UOKiK), który już w przeszłości nakładał wielomilionowe kary na sieci handlowe za podobne praktyki. Wprowadzona dyrektywa Omnibus dała urzędowi jeszcze silniejsze narzędzia do walki z nieuczciwym oznaczaniem promocji. Za wprowadzanie konsumentów w błąd grożą kary finansowe sięgające nawet 10% rocznego obrotu przedsiębiorstwa. To potężny straszak, który powinien skutecznie zniechęcać do takich działań.
Jak się bronić przed nieuczciwymi praktykami? Poradnik krok po kroku
Poczucie bezsilności jest najgorszym doradcą. Jako konsumenci dysponujemy skutecznymi narzędziami, aby chronić swoje pieniądze. Kluczem jest czujność i konsekwencja.
- Dokumentuj cenę: Zanim włożysz promocyjny produkt do koszyka, zrób zdjęcie etykiety cenowej telefonem. To zajmuje dwie sekundy, a w razie problemów stanowi niepodważalny dowód.
- Obserwuj ekran kasy: Zarówno przy kasie tradycyjnej, jak i samoobsługowej, zwracaj uwagę na ceny pojawiające się na ekranie. To najlepszy moment na wyłapanie nieprawidłowości.
- Sprawdź paragon PRZED odejściem od kasy: To absolutna podstawa. Poświęć minutę na przejrzenie paragonu. Porównaj ceny kluczowych, promocyjnych produktów.
- Reaguj natychmiast: Jeśli zauważysz błąd, od razu udaj się do Punktu Obsługi Klienta. Masz prawo żądać sprzedaży towaru po cenie z etykiety lub zwrotu różnicy. Zdjęcie ceny będzie tu kluczowym argumentem.
- Zgłoś sprawę: Jeśli sklep odmawia uznania reklamacji, zgłoś sprawę do Wojewódzkiego Inspektoratu Inspekcji Handlowej lub bezpośrednio do UOKiK. Można to zrobić online, dołączając zdjęcia jako dowody.
Weekendowe promocje to nieodłączny element krajobrazu polskiego handlu. Jednak rosnąca świadomość konsumentów i siła mediów społecznościowych sprawiają, że era bezkarnego naciągania na „okazje” powoli dobiega końca. W 2025 roku nasz smartfon jest nie tylko narzędziem do tworzenia listy zakupów, ale przede wszystkim tarczą chroniącą nasz portfel. Warto z niej korzystać.


