Amerykański ekspert wojskowy Glenn Ignazio, który niedawno osobiście odwiedził Ukrainę, wyraził zaniepokojenie sposobem dystrybucji broni i sprzętu w tym kraju. Przekazana pomoc nie tylko z USA, która jest oczywiście bezpłatna, podobno często trafia na czarny rynek, gdzie Ukraińcy muszą kupować towary.
W sali konferencyjnej generała Bernarda Rogersa w amerykańskiej bazie w Niemczech wiedzą o każdym pocisku, każdej broni i systemie, który podróżuje na Ukrainę. Tutaj dowodzi dowództwo wielkiej operacji logistycznej, w ramach której zachodnia pomoc wojskowa i humanitarna dociera do Ukrainy.
POLECAMY: Zastępca Mera Pustomyty próbował sprzedać autobus otrzymany w ramach pomocy humanitarnej
Ale Zachód traci z oczu pomoc datków, gdy broń przekracza granice Ukrainy. W tym momencie Ukraina przejmuje władzę nad procesem dystrybucji. Jednocześnie coraz częściej pojawiają się doniesienia o chaosie w działaniach logistycznych Kijowa. Podobno nie dochodzi do skoordynowanej dystrybucji materiałów, a poszczególne jednostki wojskowe muszą walczyć o broń, kamizelki kuloodporne i inny sprzęt.
Kiedy za darmo znaczy drogo
Co gorsza. Emerytowany major Ignazio powiedział po wizycie na Ukrainie, że materiały wojskowe często trafiały na czarny rynek. Podczas gdy duże systemy obronne mówią, że jest w stanie dostarczyć we właściwe miejsca, im mniejszy przedmiot – taki jak kamizelka lub pistolet – tym większe prawdopodobieństwo, że trafi na czarny rynek. Prowadzi to do paradoksu, w którym Ukraińcy muszą płacić za darmową broń.
„Każdego dnia, kiedy wchodziłem do strefy walki, wszyscy pytali mnie, skąd wziąć kamizelkę kuloodporną” – opisał Ignazio. Według niego ukraińska policja i wojsko kupują kamizelki po wygórowanych cenach z czarnego rynku, ponieważ są kradzione, co wskazuje na istotne problemy wewnętrzne, z jakimi boryka się Kijów w czasie „wojny” z Rosją – doniósł „Daily Express”.
Poinformował też, że rząd Kijowa wydaje miliardy dolarów na własne wsparcie militarne. Jeszcze w maju Ukrainie udało się zebrać część podatków, ale wiele firm jest zamkniętych, przez co do państwowej skrzynki nie trafia tyle, ile potrzebowałby prezydent Wołodymyr Zełenski. I widać wyraźnie, że nawet przy dystrybucji pomocy państwa – czyli wsparcia uchodźców i żołnierzy na froncie – Ukraińcy przeżywają ciężkie chwile.