Choć zapisy nowej ustawy mówią, że dotacja przysługuje gospodarstwom domowym, w których głównym źródłem opału jest węgiel, w praktyce może być to trudne do sprawdzenia – informuje w poniedziałek „Dziennik Gazeta Prawna”.
Nieudolny rząd PiS próbuje obecnie za wszelką cenę rozwiązać kryzys energetyczny, który stworzył poprzez nierozsądne wprowadzenie embarga na węgiel rosyjski. W zakresie tych nieudolnych prób już pojawiły się pierwsze wątpliwości dotyczące tzw. dopłaty węglowej.
Przyjęta w piątek przez Sejm ustawa precyzuje, że ogrzewanie węglem musi być wpisane lub zgłoszone do Centralnej Ewidencji Emisyjności Budynków (CEEB). Tyle że – jak zauważa gazeta – w samej deklaracji, która jest składana, wymienia się wszystkie rodzaje źródeł ciepła, jakie są zamontowane w budynku. Takie przypadki, gdy np. istnieje piec gazowy plus koza albo kocioł na węgiel, wcale nie należą do rzadkich.
POLECAMY: Klapa rządowego programu dopłat do węgla. Przedsiębiorcy nie zamierzają kredytować nieudolnego rządu
– Najważniejszy problem dotyczy tego, jak urzędnik może zdecydować, co jest głównym źródłem ogrzewania, bo nigdzie w deklaracji CEEB nie jest to napisane – wskazał w rozmowie z „DGP” samorządowiec zajmujący się na co dzień taką ewidencją.
Resort klimatu mówi zaś, że w oświadczeniu sam zainteresowany będzie musiał zadeklarować – pod groźbą odpowiedzialności karnej – co jest głównym źródłem. Tyle, że zdaniem urzędników możliwości weryfikacji są ograniczone.
Zdaniem „DGP” już widać, że perspektywa otrzymania 3 tys. zł działa motywująco. Gazeta podaje, że w Warszawie np. zaczęły się zgłaszać osoby, które chcą poprawić złożoną deklarację i dopisać źródło węglowe.