Od końca lipca, a więc na długo przed pierwszymi oficjalnymi komunikatami o katastrofie ekologicznej Odry, katowicki WIOŚ prowadzi kontrolę w państwowych Zakładach Mechanicznych „Bumar-Łabędy”. Pierwsze martwe ryby w rejonie ich działania pojawiać się zaczęły już w marcu.
Wędkarze już pod koniec lipca na własną rękę chcieli sprawdzić, co jest przyczyną śmierci ryb w Odrze. – Ponieważ WIOŚ we Wrocławiu poinformował wtedy, że w próbkach wody pobranych na śluzie w Lipkach znaleziono metyzylen chcieliśmy sami oddać ryby do badania w laboratorium w Puławach, ale powiedziano nam tam, że badanie jest niemożliwe, bo brakuje potrzebnych odczynników. Oddaliśmy więc wyłowione ryby do utylizacji, były już w stanie rozkładu, żywych ryb nie było – powiedział „Gazecie Wyborczej” Robert Suwada, dyrektor zarządu okręgu wrocławskiego Polskiego Związku Wędkarskiego.
Tym samym prawdopodobnie pierwsze dowody zatrucia Odry trafiły do firmy Ekolas z Kotlarni (woj. opolskie), która z kolei przewiozła je do punktu przeładunkowego w Węgrach pod Turawą. Finalnie zostały zutylizowane przez firmę Farmutil, do której trafiły z tzw. kategorią 1 – „wyłącznie do usunięcia” i zostały spalone.
Dziennikarze „GW” zwracają uwagę, że o inne dowody z lipca może być trudno, bo priorytetem było usuwanie martwych ryb z rzeki. Od 11 sierpnia wyławianiem zajmują się żołnierze i strażacy, gdyż od tego dnia obowiązuje całkowity zakaz kąpania się, połowu i pojenia zwierząt. Przypomnijmy, że pierwsze sygnały o tonach śniętych ryb na Dolnym Śląsku pojawiły się pod koniec lipca.
„Bumar-Łabędy” w Gliwicach jest największym polskim zakładem pancernym zrzeszonym w Polskiej Grupie Zbrojeniowej. Mimo zleceń na remont czołgów T-72 i modernizację leopardów jego kondycja finansowa pogarsza się z każdym rokiem. Rok 2020 zakończył stratą w wysokości 71 mln zł. W ostatnim roku co prawda odnotował zysk w wysokości 7 mln zł, lecz, jak mówią pracownicy Bumaru, jest to „zysk papierowy” osiągnięty dzięki dotacji z budżetu państwa.
Związki zawodowe już od kilku lat biją na alarm, że trzej ostatni prezesi zakładu „Bumar-Łabędy” powołani do zarządu z nadania politycznego celowo dążą do jego likwidacji. Związki protestowały m.in. przeciwko decyzji o wygaszeniu pracy dwóch kluczowych wydziałów w zakładzie, czyli kuźni i odlewni. Pod nóż niebawem ma pójść również wydział galwaniczny.
21 lipca tego roku rada nadzorcza Bumaru odwołała z funkcji członka zarządu i dyrektora ds. technicznych wieloletnią pracownicę zakładu Monikę Kruczek. Jak mówią nasi rozmówcy, nie zgadzała się ona z polityką obecnej, powiązanej z lokalnymi parlamentarzystami PiS prezes Edyty Szymańskiej.
Onet/Wyborcza