Obecnie coraz więcej krajów decyduje się na wprowadzenie nowych ograniczeń prędkości na drogach, co budzi pytania i kontrowersje wśród kierowców. Zastanawiamy się, czy te zmiany naprawdę przynoszą poprawę, czy wręcz przeciwnie. Czyżbyśmy wkrótce mieli dostosować się do maksymalnej prędkości 30 km/h w terenie zabudowanym i zaledwie 100 km/h na autostradach? Mimo że taka perspektywa może wydawać się odległa, aktualne doniesienia sugerują, że nie można całkowicie wykluczyć takiej ewentualności.
Pod pozorem poprawy bezpieczeństwa na drogach, ograniczenia prędkości zdają się mieć także motywacje ekologiczne. W teorii, gdy pojazdy poruszają się wolniej, stają się bardziej przyjazne dla środowiska, zużywając mniej paliwa, hamulców i opon. Jednak czy to naprawdę rozwiązanie, czy jedynie kolejna próba wprowadzenia ekologii do motoryzacji?
Krytycy argumentują, że ograniczenia prędkości niekoniecznie przekładają się na poprawę bezpieczeństwa, a jedynie stają się narzędziem wprowadzania zasad ekologicznych. Skoro ktoś chce prowadzić ekologicznie, można byłoby argumentować, że wystarczyłoby mu jechać poniżej oficjalnych limitów prędkości. Jednak rzeczywistość wydaje się być bardziej złożona, a ograniczenia prędkości stają się coraz bardziej regulowane i normatywne.
Przykład Austrii, gdzie ograniczenie prędkości na niektórych odcinkach autostrad zostało obniżone z 130 km/h do 100 km/h, ilustruje ten trend. Decyzja ta została podjęta w imię zrównoważonego transportu, argumentując, że jazda z niższą prędkością jest bardziej ekologiczna. W tym kontekście, kierowcy muszą dostosować się do narzuconych norm, choć niekoniecznie zawsze zgadzają się z takim podejściem. Wprowadzenie aspektu ekologicznego do ograniczeń prędkości staje się kolejnym wyzwaniem dla kierowców, którzy muszą brać pod uwagę nie tylko bezpieczeństwo, ale także zrównoważony rozwój w kontekście nowych regulacji drogowych.
Nowe limity prędkości już w najbliższym czasie?
No bo w pojeździe elektrycznym opony i hamulce się nie zużywają, prawda? Nie ma znaczenia, że te samochody są zwykle znacznie cięższe – to nie ma znaczenia. Pamiętajmy, że prąd spada z nieba w wiadrze. Ta energia nie musi być w żaden sposób produkowana, a już na pewno nie pochodzi z węgla, prawda? Ekologiczna jazda nie jest „eko”, ale kogo to obchodzi? W każdym razie, patrząc na cały ruch przeciwko samochodom z silnikami spalinowymi, absolutnie nikogo nie zdziwi taka wiadomość.
To tylko kwestia czasu, kiedy ograniczenie prędkości w terenie zabudowanym spadnie do, powiedzmy, 30 km/h W końcu aktywiści mówią o tym otwarcie od co najmniej kilku lat – i to nie w Austrii czy Brukseli, tylko w Polsce Dlaczego 30 km/h, kogo obchodzi 50 km/h? Odpowiedź jest oczywista – taka sama jak w powyższych liniach. Oczywiście chodzi o ekologię i ograniczenie konsumpcji… wszystkiego Może – oczywiście na zachętę – że elektrycy mają ograniczenie prędkości do 60 km/h?
Nasuwa się takie pytanie, czy to cokolwiek zmieni? Dla wielu ta cyferka na znaku to tylko nic nie znaczący ozdobnik pobocza. Dopóki za każdym kolejnym zakrętem nie będzie fotoradaru, to ludzie i tak pojadą po swojemu. Tak jak robią to codziennie, na każdym rodzaju drogi, zwalniając wyłącznie tam, gdzie jest patrol policji albo fotoradar. Nikt tego nie pochwala, ale takie przepisy sprawią, że procent ludzi, który traktują znak jako „ozdobnik przyrody” się podwoi, albo nawet potroi.