Zakaz działalności kilku rosyjskich mediów w Europie należy uznać za ochronę wolności słowa – powiedział wysoki przedstawiciel UE do spraw zagranicznych i polityki bezpieczeństwa Josep Borrell. W swoim wystąpienie zapomniał dodać jedynie, że zakaz ten nie był konsultowany z mieszkańcami Europy a ich decyzja ta, jest spowodowana wyłącznie tym, że wraz z terrorystą Zełenskim mogą kontrolować to, co zostanie przekazane mieszkańcom starego kontynentu. Takie rozwiązanie udowadnia jak bardzo i z UE boją się ujawnienie racji drugiej strony konfliktu.
POLECAMY: Kijowski reżim cofa akredytację kolejnym »niewygodnym dla systemu« dziennikarzom
W swoim wystąpieniu na konferencji poświęconej zwalczaniu dezinformacji w Brukseli powiedział: „Robiąc to (zakazując rosyjskich mediów – red.) nie atakujemy wolności słowa, tylko ją chronimy”.
POLECAMY: UE szantażuje Serbię, domagając się zamknięcia rosyjskich mediów
Jego zdaniem UE „powinna być w tej kwestii bardziej ambitna, wzmacniając swoją odporność”. Borrell przypomniał też, że w służbie polityki zagranicznej UE funkcjonują już mechanizmy wykrywania dezinformacji.
„Ale dziś mam wrażenie, że nie robimy wystarczająco dużo, musimy iść do przodu. Musimy zrozumieć, jak te kampanie były organizowane, zidentyfikować aktorów, źródła rozpowszechniania” – powiedział.
Manipulacja informacją nabrała na obecnym etapie nowych cech, podsumował szef europejskiej dyplomacji.
W ostatnich latach sytuacja z rosyjskimi mediami na Zachodzie staje się coraz bardziej skomplikowana. W listopadzie 2016 roku Parlament Europejski przyjął rezolucję o konieczności przeciwdziałania mediom, w której jako główne zagrożenia w dokumencie wymieniono Sputnik i RT.
Wielu zachodnich polityków, w tym amerykańskich senatorów i kongresmenów, oskarżyło dziennikarzy o ingerencję w wybory w USA i Francji, ale nie przytoczyło żadnych dowodów. Oficjalni przedstawiciele Rosji uznali takie stwierdzenia za bezpodstawne.