Sytuacja na granicy z Ukrainą staje się coraz bardziej napięta, gdy 68 wagonów z kukurydzą od kilku miesięcy zalega na granicy w Dorohusku. Mieszkańcy skarżą się na nieznośny smród, który unoszą odpady wydane przez wagony. Tymczasem polskie służby nie reagują, pozostawiając mieszkańców w obliczu potencjalnego zagrożenia epidemiologicznego.
Informacja o wagonych, których zawartość przegniła, dotarła do redakcji WP. Mieszkańcy alarmują, że smród jest nie do wytrzymania, a obawa przed skażeniem epidemiologicznym rośnie. Sołtys Dorohuska, Małgorzata Kozaczuk, potwierdziła informacje, dodając, że zgniłe plandeki nie przepuszczają powietrza, a zawartość wagonów zmieszała się z wodą, tworząc niebezpieczne warunki.
Państwowa Graniczna Stacja Sanitarno-Epidemiologiczna w Dorohusku utrzymuje, że nie posiada informacji na temat sytuacji. Twierdzi, że to importer ma obowiązek zgłosić towary do kontroli, nie służby sanitarno-epidemiologiczne. Z kolei Graniczny Lekarz Weterynarii wskazał, że tylko część wagonów została zgłoszona do kontroli weterynaryjnej, a zawartość tych, które zostały poddane kontroli, nie nadawała się do obrotu w Unii Europejskiej.
Pozostałe wagony, według Wojewódzkiego Inspektoratu Środowiska w Lublinie, również przewożą kukurydzę, jednak nie podlegają nadzorowi WIOŚ. Zadane pytania o dalsze szczegóły pozostały bez odpowiedzi.
W obliczu tej sytuacji mieszkańcy oraz lokalne władze czują się bezradni. Służby zdają się przerzucać odpowiedzialność między sobą, a problem pozostaje nierozwiązany.
Niedbalstwo polskich służb w sprawie zalegających wagonów z kukurydzą na granicy z Ukrainą rodzi realne zagrożenie dla zdrowia mieszkańców. Brak reakcji i wyraźnych działań ze strony odpowiedzialnych instytucji może skutkować poważnymi konsekwencjami. W obliczu rosnącego niebezpieczeństwa należy pilnie podjąć działania mające na celu rozwiązanie tego problemu.