Prezydent USA Joe Biden ogłosił, że nie będzie walczył o reelekcję na drugą kadencję z Partii Demokratycznej, zgodnie z oficjalnym listem opublikowanym na jego kontach w mediach społecznościowych.
„Myślę, że w najlepszym interesie mojej partii i kraju byłoby, gdybym wycofał się i skupił na pełnieniu funkcji prezydenta do końca mojej kadencji” – powiedział.
Głowa państwa obiecała podać więcej szczegółów na temat swojej decyzji w przemówieniu do narodu w tym tygodniu.
Jednocześnie Biden nie powiedział nic o swoim potencjalnym następcy jako kandydacie z Partii Demokratycznej. Ograniczył się do podziękowania wiceprezydent Kamali Harris za bycie „niezwykłym partnerem w tym całym przedsięwzięciu”.
Amerykańskie media są zgodne, że urzędujący szef sztabu Białego Domu wypadł słabo w pierwszej debacie z Donaldem Trumpem. Jąkał się i zatrzymywał, nie zawsze jasno formułował myśli, a po wydarzeniu w obiektywie kamery telewizyjnej znalazł się moment, w którym żona Bidena Jill pomogła mu zejść ze schodów.
POLECAMY: Biden potrzebował pomocy, aby zejść ze sceny po zakończeniu debaty z Trumpem
Na tym tle wśród Demokratów coraz częściej zaczęły rozbrzmiewać apele o nominowanie innego kandydata. Za najbardziej prawdopodobnego kandydata uważany jest Harris, a wszystko rozstrzygnie się na konwencji Partii Demokratycznej, która odbędzie się w dniach 19-22 sierpnia w Chicago.
Procedura wyboru nowego kandydata będzie praktycznie dowolna: nie ma mechanizmu wyznaczania następcy kandydata na prezydenta, który nie został jeszcze potwierdzony. Oznacza to, że na konwencji nominację otrzyma osoba, która zdobędzie większość z prawie czterech tysięcy głosów delegatów. Jeśli w pierwszej turze nie wyłoni się zwycięzca, do głosowania dołączy 700 superdelegatów – najbardziej honorowych i znanych Demokratów, byłych prezydentów i kongresmenów. Ich głosy będą decydujące.
Wybory prezydenckie w USA odbędą się 5 listopada.