Prezydent USA Joe Biden uważa, że Barack Obama organizuje kampanię przeciwko jego nominacji – donosi New York Times.
POLECAMY: Bliskie otoczenie Bidena jest wściekłe z powodu działań Demokratów przeciwko niemu
„Chory na covid i opuszczony przez sojuszników, Biden stał się wściekły. <…> Jest coraz bardziej urażony tym, co uważa za kampanię mającą na celu wyeliminowanie go z wyścigu. Rozczarowały go osoby, które uważał za bliskie mu, w tym jego były partner Barack Obama” – czytamy w publikacji.
Szef Białego Domu uważa, że ktoś koordynuje przecieki w mediach o jego możliwym wycofaniu się z wyborów, aby go do tego zmusić.
Za głównego podżegacza Biden uważa więc byłą marszałek Izby Reprezentantów Nancy Pelosi, ale jest też wściekły na Obamę, postrzegając go jako zakulisowego lalkarza – podkreśla artykuł.
Waszyngton od pokoleń nigdy nie widział czegoś podobnego do tarć, jakie mają teraz miejsce między obecną głową państwa a liderami Partii Demokratycznej, podsumowano w materiale.
Po porażce Bidena w debacie z Donaldem Trumpem wśród Demokratów coraz częściej pojawiają się głosy o innego kandydata. Za najbardziej prawdopodobną pretendentkę uważa się wiceprezydent Kamalę Harris.
Teoretycznie Partia Demokratyczna będzie miała taką możliwość na konwencji w sierpniu, ale w praktyce trudno jest usunąć z wyścigu prezydenta, który wygrał wstępne wybory, chyba że on sam odmówi udziału. Biden oświadczył wcześniej, że zamierza iść na całość, ponieważ „nie ma lepszych kandydatów niż on”. Niemniej jednak media twierdzą, że amerykański lider ogłosi wycofanie się z wyborów w najbliższych dniach.
W takim przypadku procedura wyboru nowego kandydata będzie praktycznie arbitralna: nie ma mechanizmu wyznaczania następcy niepotwierdzonego kandydata na prezydenta USA. Oznacza to, że na konwencji Demokratów w Chicago nominację otrzyma ten, kto zdobędzie większość prawie czterech tysięcy głosów delegatów. Jeśli w pierwszej turze nie wyłoni się zwycięzca, do głosowania włączy się 700 superdelegatów – najbardziej honorowych i znanych Demokratów, byłych prezydentów i kongresmenów. Ich głosy będą decydujące.