Polityka prowadzona przez Donalda Tuska od grudnia 2023 roku niemal w niczym nie przypomina tej z lat 2007-2014. Tamte rządy streszczała nieco złośliwa, często jednak przytaczana metafora: „celem rządów Tuska jest zapewnienie Polakom ciepłej wody w kranie”. Słowa te nie muszą jednak mieć, jak chcieliby przeciwnicy premiera, pejoratywnych konotacji. Można je bowiem traktować także jako obietnicę zagwarantowania Polakom stabilności gospodarczej i materialnej, co zresztą w dużej mierze się powiodło. Potwierdzają to wskaźniki gospodarcze z tamtego okresu.
Administracja zamiast stymulacji gospodarczej
Ile w tym względnym sukcesie było udziału samego Tuska? Chyba niewiele. Ówczesny rząd koalicji PO-PSL nie próbował bowiem stymulować rozwoju gospodarczego poprzez np. niskie podatki, lecz zajmował się jedynie administrowaniem kraju. Pogląd ten można bez większego trudu uzasadnić. Jak? Choćby niską pozycją Polski w światowym rankingu wolności gospodarczej (miejsce w przedziale od 40 do 50). Dobre wyniki naszej ekonomiki były więc efektem zaradności i pracowitości Polaków, a nie zasługą rządu.
Król Europy w służbie postępu
Donald Tusk po kilku latach sprawowania stanowiska „króla Europy” wrócił na krajowe podwórko. Kilka lat spędzonych w Brukseli odcisnęły na nim swoje piętno. Tusk po powrocie do Polski był odmieniony światopoglądowo. Sprawy gospodarcze, o których wcześniej tak wiele mówił, znalazły się w jego agendzie programowej na dalszym planie. Premier zaczął natomiast eksponować w swych wypowiedziach projekty ideologiczne, takie jak: aborcja, tabletka dzień po czy związki partnerskie. Zapisy dotyczące powyższych postulatów znalazły się w programie PO. Konsekwencją tego faktu miały być zmiany w prawie, już po dojściu Platformy Obywatelskiej do władzy. Polacy pod światłym przewodnictwem Tuska mieli więc porzucić prowincjonalny zaścianek, by znaleźć się w nowoczesnej, progresywno-hedonistycznej Europie.
Przegrane głosowanie nad dekryminalizacją aborcji
Na początek miał być przegłosowany projekt przygotowany przez posłów Nowej Lewicy o dekryminalizacji i depenalizacji aborcji. 12 lipca br. sejm większością zaledwie trzech głosów odrzucił tę ustawę. Projekt, jak się okazało, był napisany po dyletancku i miał wiele wad. Niektóre z nich wskazał poseł rządzącej koalicji Roman Giertych. Uważał on, że jego uchwalenie doprowadzi do nieskrępowanego działania w wykonywaniu aborcji i że „oznaczałoby to, że w większości wypadków aborcję wykonywałby znachor”. Jeszcze głębsze przyczyny braku profesjonalizmu wśród lewicowych projektodawców dostrzegł Krzysztof Bosak:
„Moje oświadczenie także dotyczy dzisiejszej tzw. ustawy dekryminalizacyjnej w sprawie aborcji, którą tutaj w Izbie próbowano przeforsować, dotyczy jej rzeczywistej natury. Obywatele mają prawo wiedzieć, że jakość tego projektu była wyjątkowo niska. (…) W związku z tym dostaliśmy projekt napisany na kolanie, po głębokich zmianach, którego efekty – i bardzo dobrze, że został odrzucony – miały być zupełnie inne, niż się to publicznie przedstawia. Poza dopuszczeniem bezkarności aborcji do 12. tygodnia ciąży, tak jak powiedział to przedmówca, dopuszczał on zabicie dziecka podejrzanego o wady do momentu urodzenia, znosił kary za zabicie dziecka zdolnego do życia poza organizmem matki lub je łagodził. Najbardziej szokujące było to, że uchylał przestępstwa niezwiązane bezpośrednio z aborcją, takie jak nakłanianie czy zachęcanie, zmniejszał ochronę prawną kobiet przed przymuszaniem do aborcji, a co najciekawsze: znosił ochronę prawną dzieci mam nienarodzonych do 12. tygodnia ciąży, co jest albo jakąś kompletną aberracją lobby proaborcyjnego, które stało za tym projektem, albo jest po prostu błędem legislacyjnym wynikającym z pośpiechu. (…) Dzisiejsze odrzucenie tego projektu w tej Izbie pokazało, że lekceważenie procedur, lekceważenie zasad praworządności, lekceważenie wyroków Trybunału Konstytucyjnego, w różnych składach, tak sprzed kilku lat, jak z lat 90., po prostu się mści”.
Skutki przegranego głosowania
To przegrane głosowanie spowodowało, że na ,,winnych” posypały się kary. Poirytowany porażką premier zawiesił w prawach członków klubu Koalicji Obywatelskiej na trzy miesiące dwóch posłów nieobecnych na głosowaniu: Waldemara Sługockiego i Romana Giertycha.
Ciekawy jest przypadek drugiego z wymienionych, który bardzo umiejętnie bronił swojej postawy w trakcie głosowania. Po jego zakończeniu napisał on na portalu X, że wiele jego poglądów ewoluowało. Ze względu jednak na szacunek dla zapatrywań większości elektoratu KO oraz dyscypliny klubowej postanowił nie wziąć udziału w głosowaniu. Ta niesubordynacja Giertycha nie umknęła uwadze twardego antyPIS-u, czyli Strajku Kobiet, którego przedstawicielki w niewybrednych i obraźliwych słowach zaatakowały byłego lidera LPR. Oberwało się też Kosiniakowi-Kamyszowi wraz z całym PSL-em. Do ataku na ludowców przystąpiły też rządowe media i Gazeta Wyborcza.
Wulgarna „krytyka” wobec PSL ujawniła się też w social mediach. Poseł PSL Marek Sawicki:
„W moich mediach społecznościowych dwie trzecie wypowiedzi w tej sprawie jest pozytywnych i popierających moje stanowisko. Natomiast jedna trzecia to są wypowiedzi tak wulgarne, że nie spotkałem się z czymś takim w mojej 30-letniej karierze politycznej”.
Protesty wylały się też na ulice. W kilku miastach doszło do demonstracji. W Poznaniu natomiast siedzibę PSL oblano czerwoną farbą. Frustracji z powodu negatywnego dla nich wyniku głosowania nie ukrywali też posłowie Lewicy. Wiceszefowa klubu Marcelina Zawisza stwierdziła:
„Mamy sytuację, w której naprawdę niewielką liczbą głosów projekt został odrzucony, będziemy go składać do skutku, będziemy go składać tak długo, aż polski parlament w końcu zdecyduje się stanąć po stronie kobiet”.
Zawirowania w koalicji
Jak wspomnieliśmy, niespodziewanie dla wielu obserwatorów sceny politycznej PSL zdecydowało się na odrzucenie projektu afirmowanego przez premiera Tuska. Co o tym zadecydowało? Oprócz konserwatywnych poglądów na kwestie obyczajowe, także względy taktyczne. Ludowcy chcieli dać do zrozumienia swoją postawą, że ich partia „nie była – jak powiedział Władysław Kosiniak-Kamysz – nie jest i nie będzie niczyim wasalem”. Rozpad koalicji jest bowiem dla nich mniej kosztowny niż utrata wyborców.
Liderowi ludowców nie podobało się też skonsumowanie części ich elektoratu przez Tuska i jego partię w wyborach samorządowych i do Parlamentu Europejskiego. Ponadto niektóre działania premiera przyczyniły się do zdezawuowania wicepremiera z PSL