Mimo podwyżki płacy minimalnej w Polsce nadal trudno się z niej utrzymać – ceny rosną z dnia na dzień. Mieszkańcy dużych i małych miast borykają się z różnymi problemami, ale istota jest ta sama – pieniędzy na podstawowe potrzeby ledwo starcza. W tym materiale Polacy z różnych regionów dzielą się swoimi historiami o tym, jak udaje im się przeżyć za minimalną pensję.
POLECAMY: „Teraz robię zakupy i prawie płaczę”. Komorowski narzeka na głodową pensję
Najniższa pensja wynosi obecnie 4300 zł brutto, czyli około 3261 zł netto. Płaca minimalna w Polsce jest gwarantowana ustawowo od 2002 roku. Na początku było to około 36% przeciętnego wynagrodzenia, ale z biegiem lat zaczęło znacząco rosnąć. Jak podaje portal gospodarczy Forsal.pl, w 2023 roku płaca minimalna wynosiła 49% przeciętnego wynagrodzenia, a w tym roku prawdopodobnie będzie to 54, a nawet 55%.
Jacek Karnowski, sekretarz stanu w Ministerstwie Finansów i Polityki Regionalnej, uważa, że płaca minimalna powinna być uzależniona od regionu. Zauważa, że koszty życia w Warszawie różnią się od życia w województwie podlaskim. Jego zdaniem regionalizacja płacy minimalnej wzmocni gospodarki regionów o wyższym poziomie rozwoju.
Porównywanie kosztów życia wyłącznie na podstawie miejsca zamieszkania jest niesprawiedliwe, gdyż zawsze zależy to od indywidualnych potrzeb danej osoby. Jednak nawet jeśli założymy, że koszty żywności, podstawowych kosmetyków i mediów mogą być takie same, musimy pamiętać, że życie na wsi i w dużej metropolii ma zupełnie inne potrzeby. Nawet transport. Izolacja transportowa powoduje, że mieszkańcy małych miast często zmuszeni są wydawać na paliwo znacznie więcej niż mieszkańcy miast, w których dobrze funkcjonuje transport publiczny. Posiadanie dachu nad głową to także zupełnie inna sprawa. Na pierwszy rzut oka wydaje się, że miesięczne koszty utrzymania prywatnego domu są niższe niż kredyt ratalny czy koszt wynajmu, jednak trzeba też pamiętać o nagłych awariach czy podwyższonych kosztach w okresie zimowym.
Czytelnicy Noizz z dużych i małych miast, zarabiający minimalną stawkę, dzielili się swoim codziennym życiem.
Marlena, 30 lat, sprzedawczyni na wsi:
— Zarabiam trochę więcej niż płaca minimalna. Tak, nie mam kredytu hipotecznego, mieszkamy z mężem w domu u krewnych, ale my, podobnie jak inni Polacy, musimy kupować jedzenie, ubierać się i tankować samochody. Ceny są prawie takie same, ale zarobki już nie. Z drugiej strony, szczerze mówiąc, porównując swoją sytuację finansową z sytuacją innych mieszkańców naszej wsi, nie mogę narzekać. Po pierwsze, mam stałą pracę. Niektórzy łączą dwie prace na pół etatu i zarabiają mniej więcej tyle samo co ja. Poza tym należę do nielicznych szczęśliwców, którzy mają pracę dosłownie dziesięć minut spacerem od domu. Mamy trzy sklepy, pocztę, stację benzynową i piekarnię. Jeśli komuś uda się dostać do jednego z tych miejsc, zostanie tam do emerytury. Mam szczęście, bo właścicielem sklepu jest mój kuzyn.
Dawid, 37 lat, z Warszawy:
Niedawno skończyłam pracę w sklepie za minimalną pensję, dlatego doskonale rozumiem każdego, kto jest dziś w takiej sytuacji. Życie w stolicy jest dziś naprawdę trudne. Ceny wzrosły nieproporcjonalnie do dochodów. Wynajęcie pokoju kosztuje obecnie 1500 zł, oczywiście bez opłat za media, czyli połowę minimalnej pensji.
Wszyscy podnieśli ceny i w końcu zarabiamy tyle pieniędzy, że wciąż jest ich za mało. W dzisiejszych czasach zwykły człowiek zastanawia się tylko, czy to mu wystarczy. Wcześniej za artykuły spożywcze płaciłam średnio 100-150 zł. Niektórzy powiedzą, że to niemożliwe, ale ja zawsze się utrzymywałam, więc nauczyłam się oszczędzać i kalkulować lub wybierać tańsze alternatywy. Uratowałem, ale moje życie nie było złe. A teraz? O ile wzrosła Twoja pensja w tym roku? O 300-400 zł netto, a moje standardowe cotygodniowe zakupy wzrosły o około 100 zł. Podwyżka nie obejmuje nawet kosztów wyżywienia. Trzeba też opłacić inne ważne wydatki, jak np. kartę podróżną czy wycieczkę do fryzjera. O moim życiu towarzyskim nawet nie chcę rozmawiać, bo bardzo się zmieniło. Przestałem chodzić do klubów i chodzić po mieście. Jeśli wyjdę od czasu do czasu, widzę, że muszę wydać 2-3 razy więcej niż przed podwyżką.
Gdzie przy tym wszystkim znaleźć pieniądze na rzeczy, które po prostu od czasu do czasu trzeba kupić, np. nowe buty czy kurtkę? Dochodzę do wniosku, że życie za minimalną pensję w dużym mieście może czasem być upokarzające, bo jak inaczej mogłaby czuć się dorosła, pracująca osoba, której nie stać na normalne życie?
Roksana, 18 lat, kelnerka w Poznaniu:
Pochodzę ze wsi, gdzie najbliższy sklep jest 10 km od mojego domu. W czerwcu przeprowadziłam się do Poznania i niemal od razu znalazłam pracę jako kelnerka w restauracji. Nie pracuję codziennie, ale w dni powszednie pracuję po 12 godzin. Dzięki temu zarabiam co tydzień wystarczająco dużo pieniędzy, aby pokryć podstawowe potrzeby i stać mnie na jedzenie poza domem czy pójście do kina.
Nie oznacza to jednak, że zarabiam dużo, bo moja pensja jest chyba najniższa w kraju. Po prostu żyję oszczędnie, zawsze sprawdzam promocje w sklepach spożywczych, kupuję to, co jest w dobrej cenie lub szukam tańszych zamienników. I co niezwykle ważne, mam dobrą sytuację z mieszkaniem, bo go nie wynajmuję.
Jedyne, za co płacę, to rachunki, które zabierają mi tygodniową pensję.
Życie na wsi i w dużym mieście to pod tym względem dwa różne światy. We wsi wszystko jest tańsze – bilet na basen, bilet do kina, porcja lodów, ale wybór jest znacznie mniejszy. Z drugiej strony w dużym mieście wszystko jest droższe i mam wrażenie, że na siłę jest „Instagramowalne”. Wszystko mam pod ręką, w każdej chwili mogę zamówić pizzę na dowóz, co w mojej miejscowości było nierealne. Z jednej strony jest to duży plus, z drugiej minus, bo bardziej kusi mnie wydawanie pieniędzy na niepotrzebne rzeczy. Czasem zdarza się, że idę na zakupy z nudów.
Regionalizacja płacy minimalnej budzi mieszane uczucia
Nie popieram tego pomysłu, bo wtedy jeszcze więcej ludzi zacznie uciekać z małych miast i wsi do dużych miast. A być może koszty życia w dużych miastach zaczną rosnąć jeszcze bardziej – mówi Roksana.
David również jest sceptyczny wobec tej innowacji: „Nie mam doświadczenia, aby to analizować, ale wydaje mi się, że lepiej jest walczyć z rosnącymi cenami we wszystkim i wszędzie. Mieszkańcy wsi też mają sporo wydatków, ale proporcje w poszczególnych kategoriach mogą być inne” – mówi.