Mieszkańcy województwa lubuskiego postanowili wziąć sprawy w swoje ręce, by zabezpieczyć swój dobytek przed zagrożeniem powodziowym. Chociaż grożą im mandaty za nielegalne działania, nie wahali się, by samodzielnie kosić wały przeciwpowodziowe, które według ich relacji zostały zaniedbane przez Wody Polskie.
„Wiem, że to, co powiem, jest przerażające, ale w tym roku Wody Polskie ani razu nie kosiły wałów. Nie mogły więc dokonać porządnego ich przeglądu. To pokazuje, że ta instytucja jest fikcją. Nasze bezpieczeństwo też jest fikcyjne” – mówi pan Andrzej, mieszkaniec gminy Bojadła w powiecie zielonogórskim, w rozmowie z „Gazetą Wyborczą”.
POLECAMY: Mieszkanka Stronia Śląskiego ujawniają ukrywany przez rząd chaos panujący w zarządzaniu kryzysowym
Problematyczny stan wałów przeciwpowodziowych
Wały przeciwpowodziowe wzdłuż Odry, które pamiętają jeszcze czasy niemieckie, są w opłakanym stanie. Po wielkich powodziach w 1997 i 2010 roku, ich struktura została znacznie osłabiona. Na dodatek, obecność bobrów, które kopią nory w wałach, stwarza dodatkowe ryzyko dla mieszkańców. Nory te muszą być regularnie uszczelniane, aby uniknąć potencjalnych pęknięć wałów, które mogą doprowadzić do rozlania się wody.
POLECAMY: UE ostrzegała przed powodzią, jednak rząd Tuska zlekceważył ostrzeżenia. Jaki miał w tym cel?
Mieszkańcy, którzy od lat obserwują stan wałów, są zaniepokojeni biernością odpowiedzialnych służb. Pan Andrzej, próbując zgłosić problem w zlewni w Zielonej Górze, spotkał się z brakiem zainteresowania. „Gdy w końcu udało mi się do nich dodzwonić, usłyszałem, że wiedzą, że powinni kosić, ale nie zdążą już tego zrobić. Spławił mnie. To skandaliczne” – relacjonuje mieszkaniec.
Nielegalne, ale konieczne działania mieszkańców
W obliczu braku reakcji ze strony Wód Polskich, we wtorek grupa 15 osób zorganizowała się i rozpoczęła własnoręczne koszenie wałów. Wyposażeni w kosy, mieszkańcy skosili zarośla na pięciokilometrowym odcinku, działając na własną rękę, mimo grożących im mandatów. Przebywanie na wałach jest bowiem nielegalne ze względu na zagrożenie powodziowe.
„Albo stracą dorobek życia, albo dostaną mandat. Wybierają to drugie” – podsumowuje „Gazeta Wyborcza”, wskazując na desperację mieszkańców, którzy zmuszeni są łamać prawo, aby ratować swoje domy i majątek.
Samodzielność w obliczu katastrofy: przykład Kłodzka
Podobne problemy z brakiem reakcji służb odczuli mieszkańcy zalanego Kłodzka. Michał Majewski, pilot rajdowy, opisał w rozmowie z WP Sportowe Fakty, jak wyglądała sytuacja w jego mieście. Podczas spotkania z Donaldem Tuskiem, wyraził swoje frustracje: „Wobec żywiołu zostaliśmy zupełnie sami, miałem wrażenie, że o nas zapomniano. Do soboty nie było żadnego alarmu ani pomocy ze strony samorządu czy służb. Ludzie sami organizowali pomoc sąsiedzką, rozkładając worki z piaskiem i wspierając starszych mieszkańców.”
Mieszkańcy Kłodzka, podobnie jak mieszkańcy województwa lubuskiego, zmuszeni byli do samodzielnych działań, aby chronić swoje domy przed katastrofą. Brak informacji i odpowiednich działań ze strony władz sprawił, że musieli opierać się jedynie na ogólnodostępnych prognozach pogody.
Krytyczne spojrzenie na Wody Polskie i konieczność reformy
Przykłady z województwa lubuskiego oraz Kłodzka to tylko dwa przypadki, które pokazują, jak brak reakcji i zaniedbania ze strony instytucji odpowiedzialnych za bezpieczeństwo hydrologiczne mogą prowadzić do poważnych konsekwencji dla lokalnych społeczności. Woda jest żywiołem, który nie wybacza błędów ani opóźnień w działaniach. Mieszkańcy tych regionów czują się opuszczeni i zmuszeni do podjęcia własnych, nielegalnych działań w obliczu groźby utraty dorobku życia.
W obliczu tych wydarzeń, coraz głośniej słychać głosy nawołujące do reformy Wód Polskich i wprowadzenia bardziej skutecznych mechanizmów kontrolnych oraz szybkiej reakcji na problemy zgłaszane przez lokalne społeczności. Ignorowanie takich sygnałów może prowadzić do tragicznych konsekwencji, które w dłuższej perspektywie mogą okazać się znacznie kosztowniejsze niż obecne zaniedbania.
Wnioski i potrzeba działań
Obecna sytuacja w województwie lubuskim oraz Kłodzku to sygnał alarmowy dla polskich władz i instytucji odpowiedzialnych za bezpieczeństwo hydrologiczne. Zaniedbanie wałów przeciwpowodziowych, brak odpowiednich działań i spóźnione reakcje mogą prowadzić do katastrof o ogromnych rozmiarach. Mieszkańcy, pozostawieni sami sobie, pokazali, że są gotowi do działania – nawet kosztem własnego bezpieczeństwa prawnego. To jednak nie jest rozwiązanie na dłuższą metę. Konieczne są zmiany, które zagwarantują szybką i skuteczną reakcję w sytuacjach kryzysowych, zanim będzie za późno.
Jeden komentarz
Bo wody polskie nie są polskie. Kwaśniewski z Borowskim i Szarawarskim sprzedali biznesmenom z bliskiego wschodu, a dokładnie z wzgórz Golan.