Przyzwyczailiśmy się do nich tak bardzo, że traktujemy je niemal jak powietrze. Cienkie, foliowe woreczki, które bezrefleksyjnie zrywamy przy stoiskach z warzywami, owocami czy pieczywem. „Zrywki” – darmowy i wszechobecny element naszych zakupów. Ale czy na pewno darmowy? I czy na pewno na zawsze? Coraz głośniej mówi się o końcu tej ery. Plotka głosi, że sklepy zaczną (lub już zaczęły) pobierać opłaty za każdą, nawet najmniejszą foliówkę. Czy to kolejna próba sięgnięcia do naszych portfeli pod płaszczykiem ekologii? Czy może nieunikniona konsekwencja unijnych regulacji i realna potrzeba ograniczenia plastiku? Jako ekspert od lat analizujący rynek detaliczny i przepisy środowiskowe, powiem wprost: sytuacja jest bardziej skomplikowana niż się wydaje, a „darmowe” zrywki nigdy tak naprawdę darmowe nie były. Przygotujcie się na demontaż mitów i spojrzenie za kulisy tej cichej rewolucji w naszych koszykach.
Zanim jednak wpadniemy w panikę i zaczniemy liczyć grosze za każdą siatkę na pomidory, wyjaśnijmy sobie jedno. Głośna „opłata recyklingowa”, która weszła w życie kilka lat temu, dotyczy przede wszystkim grubszych toreb foliowych, tych oferowanych przy kasach. Mówi o tym Ustawa z dnia 13 czerwca 2013 r. o gospodarce opakowaniami i odpadami opakowaniowymi. Kluczowy jest tu zapis dotyczący toreb z tworzywa sztucznego o grubości od 15 do 50 mikrometrów. Za takie torby sklepy muszą pobierać opłatę (obecnie 0,20 zł plus VAT). Ale co z naszymi bohaterkami – cieniutkimi „zrywkami”?
Otóż, zgodnie z tą samą ustawą, bardzo lekkie torby z tworzywa sztucznego, czyli te o grubości materiału poniżej 15 mikrometrów (a takimi są właśnie typowe zrywki), zostały zwolnione z opłaty recyklingowej, pod warunkiem, że są wymagane ze względów higienicznych lub oferowane jako podstawowe opakowanie żywności sprzedawanej luzem (warzywa, owoce, mięso, ryby, pieczywo), co pomaga zapobiegać marnowaniu żywności. I tu tkwi sedno – prawny obowiązek pobierania opłaty za te konkretne torebki, używane zgodnie z przeznaczeniem, obecnie nie istnieje. Skąd więc całe zamieszanie i doniesienia o końcu darmowych zrywek?
Kto i dlaczego chce pieniędzy za nasze „zrywki”?
Mimo braku bezpośredniego nakazu prawnego dotyczącego opłat za zrywki, obserwujemy wyraźny trend i rosnącą presję, by ich darmowa dystrybucja dobiegła końca. Motywacje są różne:
- Dyrektywa Plastikowa (SUP Directive): To kluczowy element układanki. Dyrektywa Parlamentu Europejskiego i Rady (UE) 2019/904 w sprawie zmniejszenia wpływu niektórych produktów z tworzyw sztucznych na środowisko (tzw. Dyrektywa SUP) nakłada na państwa członkowskie obowiązek podjęcia działań w celu znacznego i trwałego zmniejszenia zużycia określonych produktów jednorazowego użytku z tworzyw sztucznych, dla których nie istnieją łatwo dostępne alternatywy. Bardzo lekkie torby foliowe, choć nie są wymienione wprost jako produkty objęte najostrzejszymi restrykcjami (jak np. plastikowe sztućce czy talerze), wpisują się w ogólny cel redukcji zużycia plastiku. Państwa członkowskie mają pewną swobodę w wyborze środków – mogą to być cele redukcyjne, instrumenty ekonomiczne (jak opłaty), porozumienia z branżą, czy kampanie edukacyjne. Wprowadzenie opłat za zrywki jest jednym z najprostszych narzędzi, by zniechęcić do ich nadmiernego używania. Polska, implementując dyrektywę SUP, może w przyszłości zdecydować się na taki krok.
- Inicjatywy własne sieci handlowych: Nie czekając na odgórne nakazy, niektóre sieci handlowe same wprowadzają (lub testują) opłaty za zrywki. Dlaczego?
- Wizerunek proekologiczny (CSR): W dobie rosnącej świadomości ekologicznej konsumentów, dbałość o środowisko to ważny element strategii marketingowej. Ograniczenie plastiku, nawet jeśli wiąże się z drobną opłatą dla klienta, może być komunikowane jako działanie pro-eko. Pytanie, na ile jest to autentyczna troska, a na ile „greenwashing”?
- Redukcja kosztów: Te „darmowe” torebki wcale nie są darmowe dla sklepu. Przy milionach sztuk zużywanych rocznie, stanowią one konkretny koszt operacyjny. Wprowadzenie nawet symbolicznej opłaty (np. 5-10 groszy) może nie tylko pokryć ten koszt, ale i stać się dodatkowym, mikroźródłem przychodu.
- Walka z nadużyciami: Nie jest tajemnicą, że wielu klientów traktuje rolki ze zrywkami jak niewyczerpane źródło darmowych worków, biorąc ich znacznie więcej niż potrzeba, często do celów zupełnie niezwiązanych z zapakowaniem żywności luzem. Opłata, nawet niewielka, działa jak hamulec psychologiczny.
- Przewidywanie przyszłych regulacji: Sieci mogą wprowadzać opłaty, by „przyzwyczaić” klientów i przygotować się na ewentualne przyszłe, bardziej restrykcyjne przepisy.
- Presja organizacji ekologicznych i opinii publicznej: Coraz głośniejsze apele o ograniczenie plastiku i rosnąca świadomość problemu zanieczyszczenia środowiska tworzą klimat społeczny, w którym darmowa i nieograniczona dystrybucja jednorazowych foliówek staje się trudna do obrony.
Jakie mogą być realne konsekwencje płatnych zrywek?
Jeśli trend się upowszechni i opłaty za zrywki staną się normą, odczujemy to na kilka sposobów:
- Dodatkowy koszt zakupów: Choć pojedyncza opłata będzie zapewne niewielka (mówi się o kwotach rzędu kilku do kilkunastu groszy za sztukę), w skali roku może uzbierać się zauważalna suma, szczególnie dla rodzin robiących częste zakupy. Jeśli zużywamy średnio 10 zrywek tygodniowo, a każda kosztuje 10 groszy, rocznie daje to dodatkowe ponad 50 zł. Niby niewiele, ale w dobie inflacji każdy grosz się liczy.
- Zmiana nawyków zakupowych: To główny, deklarowany cel. Płatne zrywki mają nas skłonić do:
- Korzystania z toreb wielorazowych: Na rynku dostępnych jest coraz więcej wielorazowych woreczków na warzywa i owoce, wykonanych z siateczki czy bawełny. Wymaga to jednak pamiętania o zabraniu ich na zakupy.
- Pakowania kilku rodzajów produktów razem: Tam, gdzie to możliwe (np. różne rodzaje jabłek), klienci mogą decydować się na pakowanie ich do jednego worka.
- Rezygnacji z pakowania niektórych produktów: Czy banany, awokado czy kalafior naprawdę potrzebują osobnego worka?
- Wybierania produktów paczkowanych: Paradoksalnie, opłata za zrywkę może skłonić niektórych do wybierania warzyw i owoców już zapakowanych przez producenta (często w plastikowe tacki czy folie), co niekoniecznie jest krokiem w stronę mniejszej ilości odpadów.
- Kwestie higieniczne: Argument o higienie, który obecnie zwalnia zrywki z opłaty, pozostaje ważny. Wielu klientów może mieć opory przed wkładaniem luzem brudnych warzyw (ziemniaki, marchew) do swoich toreb wielorazowych lub bezpośrednio do koszyka. Znalezienie złotego środka między redukcją plastiku a zachowaniem standardów higienicznych będzie wyzwaniem.
- Potencjalne spowolnienie obsługi: Konieczność skanowania lub doliczania opłat za każdą zrywkę przy kasie może wydłużyć czas obsługi, zwłaszcza w godzinach szczytu.
Choć formalnie prawo w Polsce wciąż pozwala na oferowanie darmowych, cienkich torebek foliowych do pakowania żywności luzem, wszystko wskazuje na to, że ich dni są policzone. Presja unijnych dyrektyw, działania samych sieci handlowych (motywowane ekologią, kosztami lub jednym i drugim) oraz rosnąca świadomość społeczna tworzą klimat, w którym „darmowy” plastik staje się przeżytkiem.
Czy powinniśmy się oburzać na kolejną opłatę? Z jednej strony, tak – to kolejny drobny wydatek w naszym budżecie. Z drugiej strony, skala zużycia plastiku jednorazowego jest realnym problemem środowiskowym, a te „niewinne” zrywki stanowią jego znaczną część (szacuje się, że Polak zużywa ich nawet kilkaset rocznie). Wprowadzenie opłaty, nawet symbolicznej, ma szansę ograniczyć bezrefleksyjne sięganie po kolejne woreczki i skłonić nas do poszukiwania bardziej zrównoważonych alternatyw.
Przygotujmy się mentalnie na tę zmianę. Zaopatrzmy się w kilka wielorazowych woreczków na zakupy i traktujmy je jak standardowe wyposażenie, podobnie jak torbę na całe zakupy. Bo era, w której plastikowa zrywka była „za darmo”, powoli, ale nieuchronnie, odchodzi do historii. I może, w dłuższej perspektywie, wyjdzie nam to wszystkim na dobre.