Karol wraz z ciężarną partnerką i dwuletnią córką jechał z rodzinnego Świdnika do Warszawy. W Lublinie mieli tylko 13 minut na przesiadkę z jednego pociągu do drugiego.
Pociąg do Lublina jednak nie przyjechał, a dalsza podróż do Warszawy o mały włos nie zakończyła się poważnym mandatem. Problemy zaczęły się natychmiast: pociąg ze Świdnika został odwołany. Starsze małżeństwo, również czekające na ten pociąg, zaproponowało rodzinie podwiezienie do Lublina. W rezultacie dotarli na dworzec w ostatniej chwili.
„Podbiegłem do konduktora i poprosiłem go o przełożenie odjazdu. Wyjaśniłem naszą sytuację, że pociąg ze Świdnika nie przyjechał, a za chwilę będzie jeszcze czterech pasażerów, w tym kobieta w ciąży. Spojrzał na mnie jak na idiotę i powiedział, że go to nie interesuje” – powiedział Karol Wyborczej.
Konduktor poprosił Karola o odsunięcie się na bezpieczną odległość, aby pociąg mógł ruszyć. Mężczyzna jednak tego nie zrobił, więc konduktor zagroził, że wezwie ochronę i siłą usunie Karola z peronu. Po chwili dotarli pozostali spóźnieni pasażerowie.
W trakcie podróży konduktor i kierownik pociągu zażądali od Karola zapłacenia wysokiej grzywny (2250 zł „za umyślne utrudnianie odjazdu pociągu”) lub przymusowego opuszczenia pociągu. Wywiązała się ostra kłótnia, do której przyłączyli się inni pasażerowie. Ostatecznie, po telefonicznej konsultacji z przełożonymi, kierownik i konduktor odstąpili od ukarania lub siłowego usunięcia Karola. Wszyscy pasażerowie bezpiecznie dojechali do Warszawy.
Gazeta Wyborcza zapytała PKP Intercity o incydent, ale jak na razie twierdzą, że zdarzenie zostało zweryfikowane.