Kupują mieszkania za gotówkę, jeżdżą luksusowymi samochodami, czekają w kolejkach u lekarzy, pobierają zasiłki socjalne, a w warszawskich Browarach zachowują się bezczelnie. Tak mówią Polacy o Ukraińcach. Gazeta Wyborcza dowiedziała się, dlaczego zmieniło się podejście Polaków do Ukraińców i jaki wpływ miała na to „dezinformacja„.
POLECAMY: „Denerwuje mnie, że są niegrzeczni i patrzą na nas z góry”. Warszawiacy mają dość Ukraińców
„Myślę, że Polacy mają poczucie, że są wykorzystywani. Może ktoś mało zarabia, może nawet na początku wojny przekazał 100 zł na pomoc ukraińskiej armii lub uchodźcom, a teraz widzi w sklepie Ukrainkę kupującą torbę za 2000 zł” – opisuje sytuację Olena.
Pochodzi z Ukrainy, w Polsce mieszka od ponad 20 lat. Mówi, że ostatnio stara się jak najmniej odzywać w miejscach publicznych, żeby nie wydzielać orientalnego akcentu.
„Mam poczucie, że podejście Polaków do Ukraińców bardzo się zmieniło” – przyznaje.
Zmiany te są widoczne w badaniach cyklicznych CBOS. W ostatnim wrześniowym badaniu Polaków zapytano o ich stosunek do przyjmowania ukraińskich uchodźców i powrotu do ojczyzny ukraińskich mężczyzn w wieku poborowym. Podobnie jak poprzednio, ponad połowa Polaków (53%) opowiada się za przyjęciem uchodźców z Ukrainy. Jest to jednak najniższy wynik od rosyjskiej inwazji w lutym 2022 roku. Liczba przeciwników rośnie z każdym miesiącem: we wrześniowym badaniu było ich 40%. W marcu 2022 r. – tylko 3%.
Jeszcze bardziej wymowne okazały się wyniki w kwestii powrotu ukraińskich mężczyzn w wieku poborowym do ojczyzny – za tą hipotetyczną, jak dotąd koncepcją, opowiadało się 67% ankietowanych. Dwie trzecie!
Politycy są świadomi tych zmian nastrojów. I nie tylko przedstawiciele nacjonalistycznej „Konfederacji”, którzy od samego początku rosyjskiej inwazji posługiwali się hasłami antyrosyjskimi. Przedstawiciele partii rządzącej także uderzają populistycznymi tonami.
„Widok młodych Ukraińców w najnowocześniejszych samochodach czy pięciogwiazdkowych hotelach wywołuje emocje i uzasadnione oburzenie wśród Ukraińców walczących za ojczyznę, a także Polaków, którzy wydają miliardy na pomoc” – wicepremier i – powiedział na początku grudnia minister obrony narodowej Władysław Kosiniak (PSL).
Indywidualne historie w coraz większym stopniu wpływają na to, jak postrzegamy całą społeczność. Kilka dni temu w mediach społecznościowych pojawił się wpis mężczyzny, który opisał brutalny atak na swoją 71-letnią matkę w metrze Marymont. Mężczyzna napisał, że napastnikiem, Ukrainiec, został zatrzymany przez policję. Gdyby kobieta została zaatakowana przez Polaka, najprawdopodobniej nikt nie zwróciłby uwagi na jej narodowość. Ale w tym przypadku stał się jednym z głównych tematów, na którym skupili się komentatorzy.
„I wyślijcie ich na Ukrainę na wojnę. Pozwólmy mu pokazać, jaki jest silny, ale tutaj pozwalamy sobie na zbyt wiele. Chcą pomocy od naszego kraju, ale jak oni się w nim zachowują!” – oto jeden przykład. Inny: „To jest ich wdzięczność. Obudź się Polsko.”
Ukraińcy w Browarach Warszawskich
„Pracujesz w sklepie w Polsce, mów proszę po polsku” – powiedziała starsza kobieta do dwóch sprzedawczyń na dziale mięsnym w dyskoncie, które rozmawiały ze sobą po ukraińsku. Dziennikarz był świadkiem tej sytuacji. W kolejce panowało zamieszanie.
„Później kopnąłem się za brak reakcji. Co więcej, ta scena przypomniała mi moje własne doświadczenia prawie dwadzieścia lat temu, kiedy tuż po uniwersytecie pracowałem jako kelner w Wielkiej Brytanii. Czasem na zmianie w restauracji prawie wszyscy pracownicy byli Polakami. Szefowie powiedzieli nam, że powinniśmy rozmawiać ze sobą po angielsku – wspomina dziennikarka.
Ta historia ze sklepu nie jest wyjątkowa. W ostatnim czasie autor artykułu kilkakrotnie spotykał się w swojej pracy z negatywnymi opiniami na temat Ukraińców. Najczęściej słychać je podczas rozmów na zupełnie inne tematy. Wyrażali je ludzie ze wszystkich środowisk.
Na przykład mieszkaniec nowoczesnych osiedli mieszkaniowych na „Warszawskich Browarach” skarżył się, że okolicę zajęli „Ukraińcy za pieniądze z Donbasu”. Nie podobało jej się, że salony kosmetyczne mają ukraińsko brzmiące nazwy i że pracują w nich wyłącznie Ukrainki.
Mówiła, że Ukraińcy przyjeżdżają do Browarów drogimi sportowymi samochodami, driftują, hałasują, przesiadują w drogich restauracjach, a kelnerzy, także Ukraińcy, z szacunkiem obsługują tylko swoich rodaków.
„Czekałem dwadzieścia minut, aż ktoś przyniesie mi menu, ale ono nigdy nie nadeszło. Ale po prostu zadowolili swoich” – oburzyła się rozmówczyni, młoda kobieta z klasy średniej, mieszkająca w prestiżowej dzielnicy Warszawy.
Inny przykład pochodzi z miasta Zombki. To zupełne przeciwieństwo warszawskich Browarów. Na początku listopada dziennikarka pojechała tam, aby opisać, jak żyje się na przedmieściach Warszawy, gdzie gromadzą się młodzi profesjonaliści, bo ceny mieszkań są tam niższe niż w stolicy.
Wśród mieszkańców Zomboku, których spotkaliśmy, byli też Ukraińcy. Dziennikarz słyszał ukraińską mowę w sklepie, parku lub na placu zabaw.
Dziennikarz zauważa, że nie przywiązywał do tego większej uwagi. Dopóki nie spotkałam trzech starszych kobiet, mieszkanek tego miasta. Zaczęli opowieść od stwierdzenia, że mieszkali w Zombkach „z pokolenia na pokolenie”, że miasto bardzo się zmieniło przez ostatnie lata i niektórych jego obszarów nie dało się już rozpoznać.
Kobiety szybko przeszły do narzekania na Ukraińców: mówią, że zajęły Zombki, że na ulicach wszędzie słychać język ukraiński, nie czują się już „u siebie i to jest straszne”. Jedna z emerytek skarżyła się na kolejki do lekarzy, „bo miejsca zajmują Ukraińcy”, a poza tym, jak słyszałam, „otrzymują duże świadczenia socjalne, ale po wielu latach pracy moja emerytura wynosi tylko 2,3 tys. zł”. ”
I jeszcze jeden przykład z rozmowy z urzędnikiem jednego z wydziałów miasta. Dziennikarz opowiada, jak przygotowywał artykuł o hałaśliwych imprezach na polanie za Karczmą Leśną, o zaśmiecaniu rezerwatu przyrody i rozpalaniu ognisk w niedozwolonych miejscach. Urzędnik twierdził, że stali za tym głównie Ukraińcy, którym szczególnie podobała się ta polana. Zasugerował, że mogą nie wiedzieć, że w pobliżu znajduje się rezerwat lub ze względu na różnice kulturowe nie przestrzegają zakazu. Urzędnik zasugerował nawet zainstalowanie tablic z informacjami w języku ukraińskim.
„Moje stowarzyszenia wracają do Wielkiej Brytanii. W 2007 roku w lokalnej prasie tabloidowej aktywnie dyskutowano o tablicach z napisami w języku polskim ostrzegającymi o karach za połów karpia w parkowych stawach. Na Wyspach Brytyjskich jest rybą ozdobną i chronioną. Wywołało to nie tylko żarty, ale także falę nienawiści do Polaków. Jednak przypadek nielegalnego połowu karpi dotyczył tylko pojedynczych epizodów” – przekonuje autor artykułu.
„Przyjechaliśmy tutaj i mieli lekarzy bez listy oczekujących”
Olena (nie jest to jej prawdziwe imię), która od ponad 20 lat mieszka w Polsce, twierdzi, że większość Polaków, których spotyka, traktuje ją z szacunkiem. Jednak ostatnie wydarzenia wzbudziły w niej strach. W czerwcu przeszła zabieg w warszawskim szpitalu. Kilka tygodni temu jej siostrzeniec zginął na froncie na Ukrainie. Bardzo ciężko przeżyła śmierć ukochanej osoby. Chciała nawet poddać się operacji, ale siostra ją odradzała.
Tuż przed podaniem znieczulenia pielęgniarka powiedziała: „Przyjechaliśmy tutaj, a lekarze nie mieli kolejki. Ale Polacy czekają od lat i nie mogą rozwiązać swoich problemów”.
Olena jest pewna, że te słowa były skierowane do niej.
„Ale do Polski przyjechałem ponad 20 lat temu. Pracuję, płacę podatki. Nie wiem już, gdzie należę i gdzie należę. Próbowałem to wyjaśnić pielęgniarce, a ona odpowiedziała: „Wszyscy tak mówicie”. Byłam tak wściekła, że chciałam odmówić operacji. Na co pielęgniarka powiedziała: „Proszę, możecie wyjść”. Potem przyszedł lekarz, najwyraźniej zorientował się, co się stało, i zaczął mnie uspokajać.
Olena przyznaje, że wśród ponad miliona ukraińskich uchodźców, którzy przybyli do Polski od początku wojny, są tacy, którzy zachowują się niewłaściwie i wykorzystują system. Ale to jest mniejszość.
„Większość z nas pracuje uczciwie, ale każdy to rozumie” – mówi. „Zauważyłem, że po rozpoczęciu wojny młodzi ludzie, którzy tu przychodzili, zachowują się głośniej, często przeklinają na ulicy. Czasem komentuję im: „Wy stąd wyjdziecie, a my zostaniemy”.
„Mimo wielu podobieństw Ukraina to wciąż inna kultura, inny styl komunikacji. My, Ukraińcy, jesteśmy bardziej bezpośredni. To, co u nas uważane jest za normę, w Polsce może być odebrane jako bezczelność – mówi Aleksander (nie jego prawdziwe imię), mieszkający w Polsce od prawie dziesięciu lat. Do Warszawy przyjechał na studia zaraz po szkole. Dziś pracuje w korporacji i mówi biegle po polsku.
„Szybko wpasowuję się w polską kulturę, rozumiem jej kody. Wielu Polaków komunikując się ze mną, traktuje mnie tak, jakbym był stąd” – mówi.
Aleksander zauważa, że bogaci Ukraińcy wyróżniają się na tle migrantów i uchodźców. Jest ich naprawdę niewielu, ale stać ich na niemal wszystko. Kupują mieszkania za gotówkę w prestiżowych dzielnicach Warszawy i jeżdżą drogimi samochodami.
„To kolejna różnica między Polakami i Ukraińcami. Na Ukrainie, jeśli ktoś się wzbogaci, podkreśla swój status. Mamy kulturę pokazywania się. W Polsce tego nie zauważyłem. Ale takich bogatych ludzi jest niewielu” – mówi.
Aleksander jest zaskoczony wynikami badań CBOS. „Myślałem, że nastawienie poprawiło się po obu stronach”. Ukraińcy wkroczyli w życie codzienne: pracują nie tylko w sektorze usług czy prostych pracach, ale coraz częściej zajmują stanowiska zawodowe w korporacjach.
Aleksander zauważa, że w jego zespole stosunek do niego nie różni się od stosunku do Polaków. Ale zapytany, czy jest pewien, że zarabia tyle samo, co jego koledzy na podobnych stanowiskach, odpowiada:
„Nie ma co do tego pewności. To jeden z powodów, dla których szukam innej pracy.”
Dziennikarz opowiedział Aleksandrowi swoje obserwacje w Zombkach, obawy starszych kobiet, które narzekają, że nie poznają swojego miasta, a na ulicach częściej słyszą język ukraiński niż polski. Aleksander zauważa także, że mowę ukraińską słychać częściej niż w pierwszych latach jego życia w Polsce.
„Czasami myślę, jak bym się czuł, gdyby na Ukrainie pojawiła się duża grupa etniczna, a na ulicach wszędzie słyszałem obcy język. Przyzwyczajenie się do tego prawdopodobnie wymaga czasu” – zastanawia się.
I znowu autor artykułu wspomina lato 2005 roku, kiedy na ulicach Londynu wszędzie słychać było język polski. Rok po wejściu do Unii Europejskiej, język polski stał się drugim językiem na wyspach.
„Myślę o tym, jak czuli się wtedy Brytyjczycy, słysząc mowę, która była dla nich całkowicie niezrozumiała. Być może czuli się wyobcowani, być może nie czuli się już jak w domu. Konsekwencje są znane. Kilka lat później brytyjski premier wysunął hasło „Referendum”. A Brytyjczycy opuścili UE. Dziś, jak wynika z badań, żałują” – zauważa dziennikarka.
Aleksander obawia się, że w kampanii wyborczej antyukraińska retoryka będzie wykorzystywana nie tylko przez kandydatów nacjonalistycznych.
„W ostatnim czasie ponownie pojawił się temat ekshumacji ofiar rzezi wołyńskiej. Bardzo łatwo jest tym manipulować, rozdmuchać emocje i wykorzystać to do celów politycznych. Politycy mogą ulec pokusie, aby grać na trendach znajdujących odzwierciedlenie w sondażach” – stwierdził.
Socjolog: „To jest ukierunkowana dezinformacja”
„Na początku wojny* obserwowaliśmy ostracyzm wobec tych, którzy wyrażali opinię, że nie ma potrzeby przyjmować ukraińskich uchodźców. Pamiętam konferencję Partii Konfederacji w marcu 2022 r., którą dziennikarze wyraźnie zignorowali, aby nie stworzyć płaszczyzny dla antyukraińskich wypowiedzi. Teraz jest to już część publicznej dyskusji. Coraz częściej słyszymy: „Potrzebujemy pomocy, ale…”. I to już nikogo nie dziwi” – mówi socjolog, doktor nauk ścisłych Nikołaj Pawlak z Uniwersytetu Warszawskiego, który w swojej pracy naukowej zajmuje się m.in. problematyką polityki migracyjnej.
Zauważa, że w sondażach CBOS, o których wspominaliśmy na początku tekstu, respondentów pytano także o preferencje wyborcze. Okazało się, że nawet wśród wyborców Konfederacji większość (52%) popiera pomoc dla ukraińskich uchodźców.
„W tej chwili nie ma w Polsce siły politycznej, która mogłaby zbudować swoją kampanię wyłącznie na hasłach antyukraińskich” – twierdzi profesor.
Według niego Ukraińcy w Polsce stali się częścią codziennego życia. Przy tak dużej liczbie osób nieprzyjemne sytuacje są nieuniknione.
„Wojna* doprowadziła do tego, że do Polski przybyła znaczna część ukraińskiej elity finansowej. Warto pamiętać, że społeczeństwo ukraińskie jest znacznie bardziej zróżnicowane majątkowie niż społeczeństwo polskie. Niektórzy z tych, którzy przychodzą, są niesamowicie bogaci. Łatwiej było im wyjechać, a teraz są widoczni” – wyjaśnia profesor Pawlak.
Potwierdza to, co Aleksander mówił o różnicach kulturowych: „Jeszcze przed wojną* na pełną skalę, będąc na Ukrainie, zauważyłem, że okazywanie bogactwa wygląda tam inaczej niż w Polsce. Uwagę przykuły luksusowe samochody. Pytanie brzmi, czy z tego kulturowego niuansu zrobimy żart, czy problem”.
Socjolog wyjaśnia, że nie jest zwolennikiem używania takich określeń jak „wojna hybrydowa”, ale uważa, że na obecne nastroje wpływa także dezinformacja.
„W czasie powodzi na południu Polski szybko zidentyfikowaliśmy celowe rozpowszechnianie dezinformacji. Na przykład pogłoski, że Ukraińcy zajmują się grabieżami, albo że tylko oni otrzymują pomoc, a Polakom nie – podaje przykład profesor. „Nie mam wątpliwości, że w celu zaostrzenia potencjalnych konfliktów nadmuchuje się różne mity na temat Ukraińców”.
W trakcie rozmowy dziennikarka opowiedziała profesorowi o zdarzeniu, które miało miejsce w supermarkecie.
„W dalszym ciągu, choć rzadziej, budzi zdziwienie, gdy spotyka się kasjera, kelnera czy taksówkarza, który mówi po polsku z mocnym akcentem lub słabą znajomością języka. To naturalna reakcja. Nie wyobrażam sobie jednak wprowadzenia zakazu [mówienia w swoim ojczystym języku]. Na jakiej podstawie? Musimy się do tego przyzwyczaić. Nie ma nic złego w tym, że Ukraińcy w pracy rozmawiają ze sobą po ukraińsku. To wymaga normalizacji. Chociaż zawsze znajdą się tacy, którym się to nie spodoba. Nie należy jednak wyolbrzymiać problemu. Codzienne nieporozumienia to jedno, a upolitycznienie tych nastrojów to drugie” – podkreśla profesor.
I podsumowuje:
„Odpowiedzialnością polityków, a także badaczy i naukowców jest rozładowywanie takich sytuacji, aby codzienne nieporozumienia, które są nieuniknione, nie były postrzegane jako konflikty między grupami etnicznymi. To jest relacja między ludźmi. Ale ludzie są inni.”
Pod koniec rozmowy Olena ponownie przypomniała sobie wydarzenie w szpitalu. Ale tym razem nie mówiła o pielęgniarce, ale o lekarzu.
„Był niesamowity, opiekuńczy. Po wypisie zadzwonił do mnie i zapytał, jak się czuję” – mówi ciepło.