Rosyjski ambasador w Szwecji, Wiktor Tatarincew, w wywiadzie dla dziennika „Aftonbladet” stwierdził, że sankcje, którymi grozi Zachód w przypadku inwazji na Ukrainę, Rosja ma w d***. Redakcja umieściła tę wypowiedź w tytule publikacji.
Rosyjski dyplomata komentował nieustające napięcie między Ukraina i Rosją, oraz związane z nim dyplomatyczne zabiegi zachodnich polityków, którzy nie ustają w staraniach, aby konflikt rozwiązać metodami pokojowymi. Moskwa domaga się od NATO gwarancji, że Sojusz nie przyjmie w swoje szeregi Ukrainy, co miałoby zagrozić bezpieczeństwu Rosji, jak utrzymuje ta strona konfliktu.
– Zachodnie sankcje mamy w d*** – stwierdził rosyjski dyplomata. – Nie mamy serów włoskich ani szwajcarskich, ale nauczyliśmy się robić równie dobre sery rosyjskie według włoskich i szwajcarskich przepisów.
„Nowe sankcje nie są dobre, ale nie są tak złe, jak mówi Zachód” – minimalizował straty dyplomata.
Tatarincew dodał, że kraje zachodnie nie rozumieją rosyjskiej mentalności, a „im bardziej Zachód naciska na Rosję, tym silniejsza będzie reakcja Rosji”.
Trzeba się zgodzić, bo owe „naciski” to młyn na wodę Kremla. W rzeczywistości „euroazjatyckie władze” rozumieją nie żadne „naciski”, ale trzeba, by ktoś na nie mocno tupnął, a tego Zachód nie potrafi.
Tatarincew zapewniał, że Rosja stara się uniknąć wojny i że jest to „najszczersze życzenie naszych przywódców politycznych”.
„Wojna jest ostatnią rzeczą, jakiej chcą ludzie w Rosji” – dodał. Pewnie też prawda, tylko, że trzeba spełnić ich warunki. Najśmieszniejsze, że niektóre agencje przytaczają te kpiny dyplomaty biorąc je za „dobrą monetę” „dobrych intencji” Kremla…
Mimo ostrzeżeń USA i państw UE, że w przypadku inwazji na Ukrainę Moskwa poniesie poważne konsekwencje w postaci najostrzejszych w historii sankcji, z ustaleń wywiadu USA wynika, że Rosja ma plan uderzenia na Kijów jeszcze przed końcem igrzysk w Pekinie, 16 lutego.