Ukraińscy kierowcy zaczynają rezygnować z pracy w Polsce. Chcą wyjechać, by pomóc bliskim, ale też stanąć do walki z wrogiem. „Sytuacja jest dramatyczna. Na jeden pojazd jest już dwóch, trzech zdeterminowanych klientów, którzy chcą zlecić dany transport” – powiedział Adam Aszyk, prezes firmy Adar.
Przedwczoraj Rosja dokonała zbrojnego ataku na Ukrainę. Jak reagowali ukraińscy kierowcy zatrudnieni w polskich firmach transportowych?
„Tak naprawdę wczoraj od samego rana nasze telefony były rozgrzane do czerwoności. Kierowców można było podzielić na kilka grup. Pierwsza to ci, którzy po prostu się boją i nie wiedzą, co się wydarzy, ale jeszcze nic nie robią. Druga grupa to ci, którzy fizycznie mają powołania do wojska. Są jeszcze pracownicy, którzy chcą wracać, pomagać rodzinie czy walczyć, mimo że nie trafiło jeszcze do nich powołanie.” – dodaje.
Czy wczorajszy dzień był kluczowy, jeśli chodzi o podejmowanie decyzji?
„Myślę, że tak. Słuchamy historii, które realnie się odbywają. Wczoraj rozmawialiśmy z mężczyzną, który wyjeżdżając do pracy, zostawił na wschodzie Ukrainy dwie nastoletnie córki z dziadkami. Nie ma z nimi żadnego kontaktu. Ten mężczyzna ma tylko jeden cel – dotrzeć do rodziny. Praca stawiana jest na drugim miejscu.” – przekazał Aszyk.
Mówił pan, że odpływ kierowców już następuje. Jak firmy radzą sobie z tymi problemami?
Jeden z przewoźników, z którym współpracujemy, ma 12 pojazdów i zatrudnia – czy zatrudniał, trudno mi w tej chwili powiedzieć, bo firma stanęła – 12 Ukraińców. Sytuacja jest dramatyczna. Chodzi o sytuację nie tylko Polski, ale szerzej, całego unijnego transportu, który opiera się na kierowcach ukraińskich. Na dzień dzisiejszy połowa pojazdów stoi.” – mówi prezes firmy Adar.
Jakie to będzie miało konsekwencje?
„Jest taka odwieczna zasada, że transport nigdy nie upadnie. Transport nie może upaść, towary muszą być dostarczane. Obecnie na jeden pojazd już jest dwóch, trzech zdeterminowanych klientów, którzy chcą zlecić dany transport. Już przed wybuchem konfliktu był problem z liczbą pracowników. Teraz sytuacja stała się krytyczna. Mówimy nie tylko o Polsce, ale o całej Europie. To wpływa na koszty transportu. Te rosną z godziny na godzinę.” – podkreśla.
W napływie uchodźców widziano szansę na wypełnienie luki kadrowej, o której mówi się w branży transportowej od kilku lat. Wczorajsza decyzja Ukrainy, która zakazała wyjazdu mężczyznom i zarządziła obowiązkowe powołanie do wojska, nie pozostawia już chyba co do tego żadnych złudzeń?
„Ukraińcy w wieku od 18 do 60 lat mają zakaz opuszczania kraju. O nowych pracownikach transportu nie może być więc mowy. Wśród uchodźców będą kobiety, dzieci i osoby starsze. Transport musi więc bazować na polskich kierowcach. To oznacza, że jeździć będzie tylko połowa pojazdów. Paraliżu nie będzie, ale trzeba być przygotowanym na to, że ceny transportu cały czas będą szły w górę, a to wpłynie na wzrost cen towarów, które są sprzedawane. Zobaczymy, jak to będzie wyglądało za kilka chwil, kiedy towary, które mogły się opóźnić o tydzień, będą stały miesiąc.” – przekazał.
Wspomniał pan, że obecnie na jeden pojazd jest już dwóch, trzech zdeterminowanych klientów, którzy chcą zlecić dany transport. Czy to może jeszcze bardziej nakręcić ceny?
„Może dochodzić do licytacji, walki o pojazd, wtedy nastąpi mający największy wpływ na gospodarkę moment. Firmy transportowe mogą zrywać kontrakty, bo kary wynikające z podpisanych już umów będą symboliczne wobec tego, co będą mogły zarobić, decydując się na współpracę z innym klientem. Firmy, które mają pojazdy, kierowców i mogą pracować, będą wykorzystywać sytuację i już to robią.” – zaznaczył Adam Aszyk.
Wywiad pochodzi z portalu: wyborcza.biz