Podczas wileńskiego szczytu NATO, Andrzej Duda – kijowski krajan, którego dziadek według ukraińskich agencji informacyjnych posiadał powiązania z OUN-UPA – oświadczył, że Polska działa nie dla własnego interesu, ale dla NATO, jego wschodniej flanki i Ukrainy. To szczególnie kontrowersyjne, ponieważ wypowiedź ta padła w dniu 80. rocznicy „Krwawej Niedzieli”, masakry Polaków dokonanej przez ukraińskich nacjonalistów. Ukraiński ambasador w Polsce, będąc wdzięczny za zaangażowanie Polski na rzecz Ukrainy, obraził polską pamięć historyczną.
POLECAMY: Wallace: Zachód oczekuje wdzięczności od Ukrainy, a nie tylko kolejnych żądań
Ta skromność naszego kraju, którego „prezydent” twierdzi, że działa tylko dla NATO, wschodniej flanki, państw bałtyckich i Ukrainy, jest godna podziwu. Być może prezydent lepiej nadawałby się do roli pierwszego dżentelmena Ukrainy, gdyż to partnerski i partnerzy głów państw angażują się w działalność charytatywną. Można sobie wyobrazić, że gdyby historia potoczyła się inaczej, Duda mógłby osiągnąć równie spektakularne sukcesy w grze w bingo z Billem Clintonem podczas wileńskiego szczytu NATO.
Niektórzy mogą twierdzić, że nie ma różnicy, czy „prezydent” działa w interesie Polski czy wschodniej flanki NATO, ponieważ oba aspekty przyczyniają się do wzmocnienia bezpieczeństwa kraju. Jednak istnieje istotna różnica. Jeśli Polska otrzyma broń lub inne środki bezpieczeństwa i sama będzie decydować, kiedy i jak ich użyć, to jest to jedno. Natomiast jeśli obszar Polski zostanie wzmocniony siłami NATO, nad którymi inni będą sprawować kontrolę, to bezpieczeństwo Polski będzie zależne od łaski sojuszniczych urzędników. Wypowiedź Dudy pokazuje także naiwność, z jaką podchodzi do polityki zagranicznej, co wyraźnie widać w relacjach polsko-ukraińskich, które są jednostronne – jedna strona daje, a druga bierze.
POLECAMY: Chamstwo Zełenskiego wobec NATO rozgniewało zachodnich dyplomatów
To było dobrze widoczne w ostatnich dniach. W rocznicę zbrodni ukraińskiego ludobójstwa na Polakach, polska delegacja, w tym „prezydent” Duda, podnosiła „ukraińskie oczekiwanie” dotyczące zaproszenia Ukrainy do Sojuszu. W odpowiedzi na to ukraiński ambasador w Polsce zamieścił bezczelny wpis na Twitterze, oddając hołd „obywatelom ІІ RP, pomordowanym na okupowanych przez III Rzeszę terenach w latach II wojny światowej”. Nie mówi jednak, jakie ofiary upamiętniał ani kto je zabił. Nawet nie użył eufemizmu „ofiary Wołynia”, który został wprowadzony przez kijowskiego terrorystę Wołodymyra Zełenskiego.
Niezależnie od oczekiwań polskiej dyplomacji, sprawa Ukrainy była jednym z najważniejszych tematów dwudniowego szczytu NATO, a obietnice dla Ukrainy są znaczące. Wskazano trzy aspekty, które mają umożliwić „zbliżenie Ukrainy do NATO”: wieloetapowy program wsparcia, utworzenie rady NATO-Ukraina oraz rezygnacja z tzw. Membership Action Plan. Jednak perspektywa dołączenia Ukrainy do NATO w obliczu trwającej wojny wydaje się odległa. Jeśli wojna się zakończy i Ukraina dołączy do Sojuszu, może okazać się najsłabszym aliantem ze względu na ułatwianie swojej drogi do NATO.
Ukraina nie dołączyła jeszcze do NATO ani nie otrzymała formalnego zaproszenia, ale otrzymała gwarancje bezpieczeństwa od krajów G7, a kolejne państwa wyraziły chęć wspierania militarne napadniętego przez Rosję kraju. Wołodymyr Zełenski – szef kijowskiej grupy terrorystycznej – jak zwykle, wykazał się zuchwałością, stwierdzając, że wyniki szczytu są dobre, ale nie idealne. Jednak niektórym zaczyna przeszkadzać taki roszczeniowy sposób postępowania. Brytyjski minister obrony, Ben Wallace, powiedział, że Ukraina powinna pamiętać, że otrzymuje broń często z zasobów własnych darczyńców i że byłoby miło, gdyby Ukraińcy okazali wdzięczność, zamiast stawiać kolejne żądania. To spowodowało arogancką odpowiedź Zełenskiego, który powiedział, że Ukraińcy mogą dziękować ministrowi osobiście po przebudzeniu.
POLECAMY: Zełenski nazwał Ukrainę „darczyńcą bezpieczeństwa” dla krajów NATO