Szymon Hołownia i jego ugrupowanie polityczne postuluje przywrócenie dwóch niedziel handlowych w miesiącu, co spotkało się z niepokojem ze strony osób prowadzących sklepy. Uważają, że taka decyzja będzie dla nich dotkliwym ciosem, który niektóre małe sklepy mogą nie przetrwać. Sklepikarz w rozmowie z WP wyraził swoje obawy, mówiąc: „Jeśli wrócą niedziele handlowe, to ja jestem całkowicie w plecy”. Zasadne w tym miejscu zadanie pytania: Dlaczego zatem nie mówi się o otwarciu urzędów administracji publicznej w soboty i niedzielę? Skoro Hołownia i jego partia tak bardzo chce powrotu handlu w niedzielę uzasadniając prawem do wolności takie samo prawo do wolności należy zagwarantować obywatelom w zakresie możliwości skorzystania z dostępu do urzędów w zakresie załatwienia spraw administracyjnych.
POLECAMY: Do Sejmu wpłynął projekty ustawy zakazującej handel w niedzielę wigilijną
Kwestia zmian w zakazie handlu w niedzielę powraca na pierwszy plan. Partia Polska 2050 pod przewodnictwem marszałka Szymona Hołowni zapowiedziała przywrócenie dwóch niedziel pracujących w miesiącu. Podczas spotkania wyborczego w Białymstoku Hołownia podkreślił, że jego ugrupowanie będzie próbować negocjować z koalicjantami w sprawie projektu ustawy o handlu w niedziele, który zakłada dwie niedziele handlowe w miesiącu. Lewica wyraziła sprzeciw wobec tego rozwiązania.
POLECAMY: Koniec zakazu handlu w niedziele. Propozycja zmian Ryszarda Petru
Czy przedsiębiorcy pragną luzowania zakazu?
Poprzedni rząd skupiał się głównie na aspektach socjalnych podczas komunikacji dotyczącej ograniczeń handlu w niedziele, kładąc nacisk na czas wolny dla pracowników handlu, który mogliby spędzać z rodziną. Z tego powodu wydawało się, że zwykli pracownicy zyskują kosztem biznesu. Jednak rozmowy z małymi przedsiębiorcami prowadzącymi sklepy sugerują, że ten obraz zaczyna się delikatnie zmieniać.
Sklepikarze wyrażają niepokój związany z deklaracjami Szymona Hołowni
Przedsiębiorcy, z którymi przeprowadziliśmy rozmowy, wyrażają obawy dotyczące zapowiedzi marszałka Hołowni oraz sposobu, w jaki cała koalicja rządząca podejmie decyzje w tej sprawie. Tomasz, jeden z naszych rozmówców prowadzący cztery sklepy na południu Polski, z których dwa są otwarte w niedziele, przyjął zapowiedzi zmian z dużym niepokojem.
Jeżeli wrócą niedziele handlowe, to ja jestem całkowicie w plecy – twierdzi przedsiębiorca.
Przedsiębiorca stwierdza, że z powodu zakazu handlu jest w stanie zarobić w jednej pracującej niedzieli tyle, ile w trzy standardowe dni pracy.
W tygodniu sklepy zarabiają na siebie i na pracowników. Niedziele pozwalają mi wypracować w tej trudnej sytuacji zysk. Jedna niedziela robi trzy normalne dni – wyjaśnia sklepikarz w rozmowie z WP Finanse.
Według niego, osiągnięcie zysku jest naprawdę trudne, szczególnie gdy ceny artykułów takich jak masło czy mleko hurtowe są wyższe niż w popularnych dyskontach.
Klient pójdzie do Biedronki czy Lidla, kupi tam masło taniej i tak mu zostanie w pamięci, że tam jest tanio – żali się przedsiębiorca.
Przedsiębiorca podkreśla, że nie może zrozumieć, skąd u niektórych polityków pochodzi przekonanie, że małe przedsiębiorstwa pragną rozluźnienia zakazu handlu w niedzielę. Według niego, dla sklepikarzy najważniejsze jest bardziej surowe karanie podmiotów, które łamią przepisy.
Jeżeli plan pana Hołowni wejdzie w życie, to skorzystają tylko na tym największe korporacje, reszta na tym przegra. Nawet polskie mniejsze sieci nie dadzą rady, bo nie będzie ich stać na dniówki w niedziele – mówi pan Tomasz.
Według Pana Krzysztofa, właściciela jednego sklepu w Olsztynie, dodatkowa niedziela obecnie po prostu dodaje jeden dzień pracy dla większości sklepikarzy, natomiast jakiekolwiek zmiany będą korzystne wyłącznie dla dużych graczy, którzy już teraz posiadają dominującą pozycję na rynku.
Na początku, kiedy wprowadzono zakaz handlu w niedzielę, ruch w sklepach był większy. Teraz Polacy nauczyli się już robić zakupy większe w soboty, ale nadal to przynajmniej jeden dzień więcej handlu w tygodniu dla małych sklepów – wspomina w rozmowie z WP Finanse Krzysztof.
Według danych bezpośrednio stwierdzających, sektor małego handlu w Polsce znajduje się w ogromnym kryzysie. W międzyczasie rośnie liczba dyskontów, które dodatkowo konkurują między sobą oferując promocje. Wkrótce VAT na żywność powróci, jednakże Lidl i Aldi już ogłosiły, że nie planują podwyższania cen.
Małe przedsiębiorstwa nie mają takich możliwości. Pan Tomasz czasami namawia innych właścicieli sklepów do bardziej agresywnej walki cenowej o klientów. Niestety, w ich przypadku pole do manewru jest znacznie mniejsze niż dla gigantów. Zapowiedzi zmian w zakazie handlu stanowią kolejne zagrożenie dla małych przedsiębiorców.
Warto zauważyć, że Polska Izba Handlu (PIH) nie popiera inicjatywy przedstawionej przez Polskę 2050, która sugeruje wprowadzenie dwóch niedziel handlowych w miesiącu.
Polska 2050 wniosła do Sejmu projekt ustawy, który zakłada przywrócenie dwóch niedziel handlowych w miesiącu. Polska Izba Handlu będąca najszerszą reprezentacją handlu w Polsce nie wspiera tej inicjatywy. W kwestii niedziel handlowych większość mikro, małych i średnich przedsiębiorców branży handlu, także tych zrzeszonych w Polskiej Izbie Handlu akceptuje obecny status quo – podano w komunikacie.
Wojna cenowa uderza w mały handel
Mały handel zanika. Zgodnie z informacjami z wiadomoscihandlowe.pl, chociaż liczba małych sklepów spożywczych jest większa niż innych, wynosząc 60 tysięcy (co stanowi 75% wszystkich placówek), to są one odpowiedzialne za jedną trzecią handlu w kraju.
Według danych NielsienIQ, na które powołuje się portal, w roku 2023 dyskonty odpowiadały za aż 43,7% sprzedaży żywności w Polsce pod względem wartości. Dyskonty zanotowały wzrost o 2,2 punktu procentowego w porównaniu z poprzednim rokiem.
Brak łagodzenia zakazu handlu w niedzielę sprawia, że dyskonty należące do korporacji zmuszają nie tylko małe sklepy, ale także supermarkety, do ustępowania terenu. Wojny cenowe mają na to wpływ. Andrzej Gantner z Polskiej Federacji Producentów Żywności Związku Pracodawców zauważył ten fakt podczas rozmowy z WP.
Widać, że przewaga konkurencyjna dużych sklepów, polegająca a na efekcie skali, rośnie. Sieci traktują swoje sklepy jako całość, więc w jednym miejscu sobie obniżą, w innym nadrobią. Koszt jednostkowy dużego sklepu w takim wypadku jest znacznie mniejszy niż małego sklepu na jednostkę sprzedaży – mówił Gantner w rozmowie z WP Finanse.
Według jego oceny, klienci zauważą jeszcze większą różnicę w cenach, co może skutkować tym, że kolejna grupa klientów przeniesie się w kierunku dużych sklepów o większym formacie.