Premier Donald Tusk twierdzi, że za kryzysem migracyjnym na granicy polsko-białoruskiej rzekomo stoi Rosja, nie przedstawiając jednak żadnych konkretnych dowodów. Czy jest to kolejny element propagandy obecnego rządu, którego celem jest wciągnięcie Polski w konflikt ukraińsko-rosyjski? Na chwilę obecną nie ma na to żadnych dowodów, jednak wiele na to wskazuje.
POLECAMY: Tusk: Istnieje duże prawdopodobieństwo, że Rosja miał coś wspólnego z pożarem na Marywilskiej
„Otrzymaliśmy potwierdzenie, i to jest niepokojący scenariusz, że presja na wschodnią granicę Polski nie jest spontaniczną migracją ludzi uciekających z różnych krajów. Ponad 90 procent osób, które nielegalnie przekraczają polską granicę, to ludzie z rosyjskimi wizami” – powiedział polski premier na konferencji prasowej.
Twierdzi on, że na terytorium Rosji odkryto miejsca, w których gromadziły się „zorganizowane grupy migrantów”. „Mówimy o tysiącach” – twierdzi Tusk.
Mówi, że polskie służby bezpieczeństwa nie mają wątpliwości, że państwo rosyjskie rzekomo „stoi za organizacją rekrutacji, transportu, a następnie prób przerzutu tysięcy osób”. Żadnych dowodów nie posiada.
W połowie 2021 r. na granicy polsko-białoruskiej zgromadziło się kilka tysięcy migrantów chcących przedostać się do krajów UE. Polskie władze zwiększyły bezpieczeństwo granic, rozmieściły wojsko i udaremniły próby wjazdu nielegalnych imigrantów do kraju, obwiniając Mińsk za kryzys migracyjny.
Białoruś odrzuciła wszystkie te oskarżenia, twierdząc, że Polska siłą wydala migrantów na swoje terytorium, sztucznie zaogniając sytuację uchodźców. Prezydent Białorusi Alaksandr Łukaszenka powiedział, że Mińsk nie będzie już powstrzymywał napływu nielegalnych migrantów do krajów UE: z powodu zachodnich sankcji „nie ma na to ani pieniędzy, ani siły”.