Filip Chajzer, znany dziennikarz i były prowadzący w stacji TVN, podzielił się w mediach społecznościowych swoją pechową przygodą z samochodem elektrycznym. W piątkowy wieczór, podczas podróży z Warszawy do Łodzi, utknął w okolicach Skierniewic z powodu niemożności naładowania pojazdu. Historia Chajzera rzuca światło na wciąż istniejące wyzwania związane z infrastrukturą ładowania samochodów elektrycznych w Polsce.
Problemy z infrastrukturą ładowania
Jak relacjonował sam dziennikarz, podczas podróży usiłował naładować samochód na sześciu różnych stacjach. Niestety, żaden z punktów ładowania nie działał poprawnie.
– Na stacji MOL usłyszałem od pracownicy, że ładowarka jest 'kapryśna’ i zalecono mi przejazd na następną stację Orlen. Niestety, tam również nie udało się uruchomić urządzenia – opowiadał Chajzer.
Dziennikarz, sfrustrowany sytuacją, wystosował ironiczny apel do innych kierowców na autostradzie A2, prosząc o podwiezienie do Łodzi.
Filip Chajzer "zachwala" pożyczony samochód elektryczny po tym jak utknął na trasie 😃 pic.twitter.com/aTPshiWAmX
— Janek 🇵🇱 (@jan_janek_) January 17, 2025
Elektryczny samochód jako „pasażer na gapę”
– Jeśli dobry człowieku jedziesz z Warszawy do Łodzi, to zaraz za Warszawą jest Orlen i jeśli chcesz mieć, a śpieszy się naprawdę, pasażera na gapę, który jest ofiarą elektryfikacji, tego durnego, głupiego, beznadziejnego, idiotycznego wynalazku, to ja chętnie wsiądę i puszczę jakąś fajną muzykę – zwrócił się do swoich obserwatorów w relacji na Instagramie.
Chajzer przyznał, że choć sytuacja była frustrująca, starał się podejść do niej z humorem. Jednocześnie nie krył swojego niezadowolenia z doświadczeń związanych z samochodami elektrycznymi.
– Jeśli kiedykolwiek przyjdzie wam do głowy, by kupić sobie elektryczny samochód, to palnijcie się w łeb, najlepiej czymś twardym i ciężkim – dodał, pokazując na „pistolet” do ładowania samochodu.
Laweta jako ostateczne rozwiązanie
Sytuacja zakończyła się dopiero, gdy Chajzer został podwieziony przez znajomego do Łodzi, a samochód elektryczny pozostał na stacji.
Na infolinii zapewniono dziennikarza, że ładowarka została zrestartowana, co miało umożliwić naładowanie pojazdu. Ładowarka owszem, została zrestartowana, ale ładowała jedynie przez… 22 sekundy. Skończyło się wezwaniem lawety do elektryka.
Atak otumanionych
Fanatycy elektryków zarzucili Chajzerowi, że się nie zna i… hejtuje. Dziennikarz krótko odpowiedział:
„Laweta z silnikiem diesel jedzie właśnie po elektryka. Nie dość, że ten szajs nie działa to jeszcze na koniec dnia tanio nie będzie” – napisał w relacji.