Łukasz Kotkowski opisuje swoje doświadczenie z jazdą autem elektrycznym, które było inne niż dotychczasowe. Wcześniej, gdy musiał gdzieś pojechać, nie miał żadnych obaw, ale tym razem musiał przemierzyć pół Polski w takim aucie, co stanowiło wyzwanie zwłaszcza zimą, kiedy warunki były niekorzystne. Chociaż udało mu się dotrzeć do domu, zastanawia się jakim kosztem.
Łukasz Kotkowski, redaktor naczelny portalu chip.pl, dokonał testu jazdy autem elektrycznym i odkrył niepokojące rzeczy. Miał do przejechania 470 kilometrów, ale bateria, która powinna wystarczyć na 300 kilometrów, stopniała znacznie szybciej, mimo że jechał drogą ekspresową z 120 km/h na tempomacie. Wnioski z testu są zatrważające, a sytuacja na autostradzie pewnie byłaby jeszcze gorsza.
Kotkowski, redaktor naczelny portalu chip.pl, zdecydował się na przetestowanie jazdy samochodem elektrycznym. Musiał zmieniać trasę w poszukiwaniu ładowarek, raz nawet zjeżdżając z trasy i udając się specjalnie do Elbląga na ładowanie, a innym razem zawracając aż 25 km do ładowarki. Choć udało mu się dojechać do domu, jego zasięg energii był bardzo niski i musiał jechać z „prędkością nieco nieprzystającą dla kierowcy BMW”.
Kierowca planował jedynie jedno lub dwa postoje na ładowanie, ale ostatecznie musiał trzykrotnie. Raz ładowarka była już używana, więc kierowca musiał czekać. Podczas jednego z postojów wyszedł na kawę, ale szybko zorientował się, że nie jest to rozrywka, kiedy trzeba czekać na ładowanie. Kierowca opisuje to jako czas, kiedy musiał „siedzieć jak debil i czekać, aż naładuje się na tyle, żeby można było jechać dalej”.
Kotkowski często porusza się samochodem z silnikiem spalinowym i zazwyczaj wystarcza mu jedno pełne tankowanie. Łączny czas trasy, z krótkimi postojami, zwykle trwa około 5,5 godziny.
Doświadczenia jednostki z pojazdami elektrycznymi nie były pozytywne. Wyjechali z Warszawy o 15:20, a do domu dotarli o 22:23, czyli łączny czas podróży wyniósł 7 godzin, przy czym ponad godzinę spędzili na ładowaniu, a pół godziny na dojeździe do stacji ładowania, które nie były zlokalizowane na głównej trasie.
Według jego obliczeń, choć komputer wskazywał na pełny zasięg baterii po naładowaniu 300 km, w rzeczywistości mógł przejechać jedynie 220-250 km. Zauważa, że być może lepsze wyniki można było odnotować przy użyciu pojazdu elektrycznego w okresie letnim przy bardziej sprzyjających warunkach pogodowych.
Zaleca się, aby osoby planujące dłuższą trasę elektrykiem odpowiednio ją zaplanowały, korzystając z aplikacji, które pomagają w ładowaniu. Opowiada też o głośnej sytuacji, kiedy kierowca musiał nocować w Trójmieście, ponieważ źle zaplanował trasę i jego auto się rozładowało, co uniemożliwiło mu dalszą jazdę.
Końcowym rezultatem podróży Kotkowskiego było to, że musiał specjalnie pojechać do Słupska następnego dnia, aby naładować swojego elektryka. Proces ładowania trwał 1 godzinę i 15 minut i kosztował 179,02 zł (teoretycznie przejechał 300 km). W tym koszcie zawarto opłatę 12,1 zł za „czas ładowania”.
Tak wygląda sytuacja z elektrykami. Być może kiedyś infrastruktura będzie bardziej rozwinięta i zasięg samochodów elektrycznych będzie większy, ale jest to jeszcze wielka niewiadoma. Gdyby wybór samochodu był uzależniony od wolnego rynku i równych zasad konkurencji, wtedy każdy, kto chce doświadczać takich „emocji” podczas podróży, mógłby swobodnie wybrać taki samochód. Tymczasem politycy, w imię „walki z globalnym ociepleniem”, wciskają nam elektryki za pomocą preferencyjnego prawa i oferują dopłaty. Z kolei samochody spalinowe są obciążane podatkami (a starsze modele powoli zakazuje się wjazdu do miast), a do 2035 roku planuje się całkowity zakaz ich sprzedaży.
Jeden komentarz
gosc przejechal z Wilna do Krakowa srednio 120/h na chyba 9 litrach Hyundai Genesis silnik 5l 🙂