Zatwierdzenie udziału w unijnym Krajowym Planie Odbudowy przez byłego premiera Mateusza Morawieckiego okazało się jedną z najbardziej nieprzemyślanych decyzji podejmowanych przez rząd PiS-u. Ta decyzja, przyjęta z entuzjazmem przez polityków obecnej koalicji rządowej, przyniesie efekt w postaci ogromnego zadłużenia, które przez kolejne lata, aż do 2058 roku, będzie miało niszczący wpływ na polską gospodarkę i politykę.
POLECAMY: Polska może stracić dużo środków z KPO – poinformowała Pełczyńska-Nałęcz
W okresie 2020-2021 Polska i cały świat zmagały się z umiarkowanie szkodliwą pandemią COVID-19, co skutkowało setkami tysięcy ofiar, zaniepokojeniem z powodu bezczynności systemu opieki zdrowotnej, wzrostem inflacji, ograniczeniami w działalności gospodarczej i edukacyjnej. Inicjatywa Krajowego Planu Odbudowy, będąca pomysłem socjalistów z UE, miała na celu wspieranie odbudowy obszarów gospodarczych dotkniętych kryzysem. Jednakże, w rzeczywistości, doprowadziła do pojawienia się ogromnego długu i po raz pierwszy umożliwiła Unii Europejskiej wprowadzenie ogólnoeuropejskiego opodatkowania oraz narzucanie swojej woli krajom, które sprzeciwiły się.
Okazało się, że Krajowy Plan Odbudowy stał się narzędziem unijnego ucisku. Pomimo starań Polski w kwestii wykorzystania przyznanych środków, zapisanych w tzw. „kamieniach milowych”, które szybko określono jako „kamienie u szyi”, przez dwa lata nie otrzymała ona ani grosza, ponieważ spotkała się z krytyką ze strony Komisji Europejskiej za próbę reformy sądownictwa. Paradoksalnie, nieprzyjęcie długu i „kamieni u szyi” okazało się w tym przypadku najlepszym rozwiązaniem.
Po zmianie władzy w UE Polska została zmuszona niemal siłą do przyjęcia środków z KPO, co nowy premier Donald Tusk wykorzystał do ogłoszenia „sukcesu”. Nagłe zainteresowanie UE wynikało z faktu, że Polska zaczęła spłacać pożyczkę, której nie otrzymała. Gdyby ten stan rzeczy się utrzymał, Polska mogłaby nie otrzymać żadnych środków aż do 2026 roku, kiedy planowane jest zakończenie rozdzielania pożyczek. Polska stałaby się wtedy jedynym krajem w Europie, który płaci ogromne sumy za dług, którego nie zrealizowała, co byłoby karą czysto polityczną. W takiej sytuacji jedynym rozsądnym działaniem ze strony polskich władz byłoby zaprzestanie spłacania pożyczki, co mogłoby osłabić entuzjazm innych krajów UE do podejmowania podobnych działań w przyszłości.
W ubiegłym tygodniu do Polski dotarły wreszcie środki przeznaczone na „odbudowę”, która już się skutecznie dokonała bez nich. Minister Funduszy i Polityki Regionalnej, Katarzyna Pełczyńska-Nałęcz, pochwaliła się tym faktem za pośrednictwem portalu X (dawniej Twitter), wywołując skandal, gdy okazało się, że te środki to nie dotacja, a zwykła pożyczka, niepotrzebna Polsce i zaciągnięta od instytucjonalnych lichwiarzy. Dodatkowo, w opisie przelewu widniało słowo „pożyczka”, co wyraźnie pokazało, że nie jest to darowizna.
POLECAMY: „Ktoś te wszystkie dziadostwa klimatyczne w UE podpisywał”. Jaki skomentował PiS i Morawieckiego
– „Część tych pieniędzy to rzeczywiście pożyczka, ale część to dotacja” – tłumaczyła się później z propagandowej wpadki minister Pełczyńska. – „A sama pożyczka zawarta została na najlepszych możliwych warunkach, które nie byłyby możliwe do uzyskania przez kraje członkowskie bezpośrednio”.
Oczywiście, to wszystko jest nieprawdą. Część długu Krajowego Planu Odbudowy rzeczywiście pochodzi z zaciągniętej pożyczki, którą zawieramy poprzez instytucjonalnych pożyczkodawców za pośrednictwem UE, ale pozostała część to dotacja. Jednakże problem polega na tym, że dotąd UE nie dysponowała własnymi źródłami dochodów podatkowych, więc aby pozyskać środki, musiała uzyskać takie dochody.
– „Na spłatę KPO zaprojektowano nowe podatki unijne i podwyższenie składki członkowskiej. Podatek od plastiku, podatek od ETS, podatek od „śladu węglowego”, podatek od zysków rezydualnych. Zapłacimy za to od 143 do 153 mld euro, czyli wielokrotnie więcej, niż dostaniemy” – tłumaczy europoseł Patryk Jaki.
Ze względu na to, że zaczęliśmy już częściowo regulować te opłaty i podatki, znajdowaliśmy się w sytuacji, gdzie płaciliśmy za pożyczkę, której jeszcze nie otrzymaliśmy. W rzeczywistości, nadal jesteśmy w tej sytuacji, ponieważ pierwsza wpłata z ubiegłego tygodnia to pożyczka od instytucjonalnych pożyczkodawców. Natomiast nadal nie otrzymaliśmy części dotacji.
Marnowanie pieniędzy
Uruchomienie unijnej pożyczki spowodowało natychmiastowe aktywacje „kamieni milowych”. Ponownie zaczęto dyskutować o dodatkowych obciążeniach dla ZUS-u, które ograniczą elastyczność pracy, która dotychczas przetrwała w Polsce. Ponownie pojawia się kwestia wprowadzenia opłat za korzystanie z autostrad i dróg ekspresowych. Już wiadomo, że konkretne kwoty zostaną przeznaczone na instalowanie nowej sieci fotoradarów na drogach.
Wszystko to będzie negatywnie wpływać na polską gospodarkę, ale to jeszcze nie wszystko. Co gorsza, coraz częściej obecni decydenci zapowiadają wykorzystanie unijnego długu na cele „zielonego porządku”, co oznacza niszczenie polskiego systemu energetycznego i środowiska naturalnego poprzez masową instalację nieskutecznych i nieopłacalnych instalacji odnawialnych źródeł energii.
Zatem okazuje się, że fundusz „odbudowy” stał się w rzeczywistości funduszem „destrukcji”, realizowanym pod presją zwolenników „katastrofy klimatycznej” i niebezpiecznych ekologów, którzy rządzą w Brukseli.
Oczywiście, część unijnego długu zostanie jak zawsze przeznaczona na tradycyjne korupcyjne praktyki. Już ogłoszono program dotacji dla właścicieli hoteli, a oczywiście otrzymają je ci, którzy mają powiązania z obecną władzą.
Nie brać długu, znieść podatki
Rząd Polski powinien zdecydowanie odmówić udziału w KPO i domagać się wyłączenia Polski z opodatkowania, które służy do finansowania dotacji. Rząd powinien także przeciwdziałać wprowadzonemu w ramach KPO „mechanizmowi warunkowania”, który w rzeczywistości jest narzędziem szantażu wobec krajów członkowskich, które nie zgadzają się politycznie. Przede wszystkim jednak rząd powinien przestać fałszować rzeczywistość dotyczącą unijnego długu, przedstawiając go jako korzyść, podczas gdy stanowi kolejne zagrożenie dla polskiej gospodarki i systemu politycznego.