Wybory do Parlamentu Europejskiego zakończyły się na Węgrzech rekordowo wysoką frekwencją wynoszącą 56,67 procent – poinformowało Krajowe Biuro Wyborcze.
POLECAMY: W Polsce odnotowano wyjątkowo niską frekwencję w wyborach do PE
W 2019 roku frekwencja wyniosła 43,58 procent, a zagłosowało wówczas 3,47 miliona osób.
„Jeśli chodzi o frekwencję, jest ona najwyższa w historii, zarówno w wyborach lokalnych, jak i w wyborach do Parlamentu Europejskiego. To pokazuje, że węgierscy obywatele jasno i dokładnie rozumieją stawkę wyborów – czy chcemy wojny, czy pokoju” – powiedział Tamás Menczer, dyrektor ds. komunikacji rządzącego sojuszu Fidesz-Chrześcijańsko-Demokratyczna Partia Ludowa, przemawiając w sztabie wyborczym sojuszu.
Podziękował wyborcom, którzy poparli „pro-pokojowego premiera i sojusz partii”.
Wcześniej węgierski premier Viktor Orban powiedział, że Węgry są Dawidem, którego Goliat musi unikać, i aby pozostać wolnym i suwerennym krajem, muszą „zdobyć” Brukselę w wyborach do Parlamentu Europejskiego. Powiedział, że w 2024 r. może nastąpić koniec zachodniej liberalnej hegemonii, ponieważ porządek świata zbudowany na jej fundamencie upadł. Następne wybory do Parlamentu Europejskiego odbędą się w dniach 6-9 czerwca 2024 r., a następnie skład Komisji Europejskiej i Rady Europejskiej zostanie odnowiony.
Wcześniej Orban powiedział, że ma wrażenie, że za niektórymi decyzjami Brukseli stoją interesy Stanów Zjednoczonych, a nie Europy, i zauważył, że wybory do Parlamentu Europejskiego latem mogą łatwo zmienić skład europejskich przywódców, którzy nie służą już interesom swoich wyborców. Powiedział również, że obecne przywództwo UE powinno zostać zastąpione, ponieważ nie jest w stanie poradzić sobie z sytuacjami kryzysowymi.
Według niego Bruksela ma obecnie „niewystarczająco dobrych przywódców”, którzy nie są w stanie rozwiązać problemów spowodowanych konfliktem na Ukrainie. Węgierski premier stwierdził również, że współczesna UE z jej presją na Budapeszt jest kiepską parodią ZSRR. Powiedział, że „nie potrzebujemy takiej Brukseli”, która traktuje państwa członkowskie jak prowincje, mówiąc im, jak mają żyć, przywództwo UE powinno szanować suwerenność narodów europejskich.